czwartek, 29 sierpnia 2019

# 36

Moje stwierdzenie, że w nowym mieszkaniu „mieszka mi się dobrze” mocno się zdezaktualizowało. Zanim kupiłam ten lokal wiele razy byłam w tej okolicy. Uspakajałam wtedy swój niepokój związany z sąsiedztwem komunalnych kamienic. Konrad także gorąco przekonywał mnie do tego miejsca, bo pewne pozytywy ono posiada. Niestety, w chwili obecnej istniejące negatywy są dla mnie trudne do przetrawienia. W budynku vis a vis mojego mieszkania mieszka jedna mega uciążliwa, bo patologiczna para ludzi. Ich swoisty sposób życia wpływa niekorzystnie na mój spokój i komfort dnia codziennego. W ciągu tygodnia wychodzę wczesnym porankiem do pracy i zwykle wracam do domu wieczorem. Kiedy wchodzę do domu chciałabym odpocząć w miejscu, które miało być wreszcie tym ulubionym, stałym azylem. Wąska uliczka, która dzieli budynki daje efekt studni i skazana jestem na wielogodzinne uczestniczenie w pijackich imprezach. Nieważne jaki dzień tygodnia i jaka pora dnia ! Zaczynam mieć ogromny opór przed wracaniem do tego domu. Obudziły się moje demony z przeszłości. W dzieciństwie mój ojciec tworzył często, pod nieobecność mamy, taką pijacką atmosferę. Zatoczyłam koło, by wrócić do tych klimatów. Wystarczy niedługi czas przebywania między tymi odgłosami i staję się zdenerwowana i z trudem panuję nad sobą. Zdarza mi się przenieść tę złość na Konrada. Gdy nie wytrzymuję dzwonię do odpowiednich służb. Owszem, interweniują, ale nie przynosi to oczekiwanych na dłużej rezultatów. Podjęliśmy z Konradem także inne starania, ale na zmianę tego co jest obecnie trzeba będzie poczekać. Nie wiem na ile wystarczy mi cierpliwości. Ostatecznie podjęłam też decyzję, że sprzedam to mieszkanie jak tylko znajdzie się chętny.
By jakoś przetrwać w tym wszystkim uspokajam siebie i wewnętrznie szukam odpowiedzi dlaczego musiałam do tego wrócić ? Co tak naprawdę muszę przerobić?  

wtorek, 16 lipca 2019

# 35


Nadszedł ostatni dzień czerwca, gdy planowo musiałam przekazać klucze prawowitej właścicielce mieszkania. Na długo przed tym rozpoczęliśmy z Konradem żmudną pracę pozbywania się różnorakich „przydaśków”, przynoszenie z pobliskiego sklepu kartonów oraz pakowanie. Robiliśmy to bez pospiechu więc na ostatnie dwa tygodnie czerwca pozostało sporo pracy. Moje ogromne zdziwienie budziła ogromna ilość rzeczy, które człowiek gromadzi, lub jego zdaniem są mu niezbędne do życia. Teraz musiałam się z nimi ostatecznie pożegnać. Z niektórymi szybko, bez żalu, z innymi z wahaniem. Pragmatyzm zwyciężył. W mniejszym mieszkaniu nie ma miejsca na te wszystkie skarby, które tylko po prostu są i zajmują miejsce. Ten gorący czas przypadł na upalny okres czerwca. Nie było łatwo. Ale przeprowadzka przebiegła sprawnie. Dużo mniejszych rzeczy przewoziliśmy sami. Z perspektywy minionych dwóch tygodni na nowym miejscu stwierdzam, że miałam dużo szczęścia. Od momentu sprzedaży starego mieszkania miałam 2,5 miesiąca na zakup nowego. W tym czasie miałam zrobić remont i wyprowadzić się. Szybko zdecydowaliśmy się na mieszkanie nowe. Pojawiła się niezła firma remontowa do jego wykończenia, a zakupy materiałowe przebiegały naprawdę sprawnie, bez przykrych niespodzianek. Prace remontowe trwały zgodnie z planem, nie wydarzyło się nic co by spowodowało opóźnienie. Co prawda drobne wykończenia dokonywane były już w czasie, gdy mieszkaliśmy, ale nie były to duże niedogodności. Wczoraj umocowaliśmy na ścianie wieszak na ubrania i stwierdziłam, że widać już normalne mieszkanie. Mamy do ogarnięcia 2-3 pudełka i zapomnimy o codziennym slalomie pomiędzy nimi. Jak na razie dobrze nam się tutaj mieszka. Przed nami, a głównie przede mną, etap dopieszczania detali mieszkania. Mam pewne pomysły, z niektórymi muszę się przespać, z innymi zaczekać na lepsze finansowo czasy.
Zupełnie z innej beczki. W ferworze gorących, powyższych wydarzeń nieco na bok odeszły sprawy bardziej codzienne. Bardzo boleśnie dotarły do mnie pewne fakty. Nie chciałam ich zauważać ? Udawałam, że nie istnieją ? Dlaczego młoda, zdrowa osoba tak bardzo nie chce żyć ???


poniedziałek, 29 kwietnia 2019

# 34

W ciągu minionych, dwóch miesięcy, wiele się działo. Wszystko poszło swoim torem, ale też po mojej myśli.
Do minimum ograniczyłam swoje zaangażowanie w sprawy wspólnoty osiedlowej. Miałam wiele chęci bycia pomocną, ale nieustanna walka z atakami ludzi skłoniła mnie to wycofania się. Wymiana zdań na forum, przekonanie, że mogę wyjaśnić wiele zawiłości dotyczących nieruchomości ludziom nakręcały moje emocje na max. Nie zauważałam kiedy wpadałam na najwyższe obroty zatracając się na dobre w toksycznych chwilach. To była walka z wiatrakami. Dotarło do mnie, że ludzie mają odmienne poglądy w danym temacie nie dlatego, że przemawiają za tym racjonalne argumenty. NIE, bo NIE ! Musiałam z tym skończyć więc zostawiłam Konrada bez mojego fizycznego wsparcia. On ma w sobie upór, by dokończyć to co zaczęliśmy. Staram się wspierać go na inne sposoby.
Najważniejszą dla mnie sprawą była nadal sprzedaż mieszkania. Po pierwszym potknięciu przyszło drugie, nawet nieco większe, bo był już umówiony termin u notariusza, zebrałam potrzebne dokumenty, a dzień przed kupujący się wycofał. Irytowało już mniej. Następnie nastąpiła kumulacja zainteresowania mieszkaniem. Przez moje, spokojne jak dotąd, cztery kąty przewijały się pielgrzymki oglądających. Wpadali w pojedynkę lub stadnie-gromadnie, zaglądali tu i tam, utyskiwali na trudności z parkowaniem. Wysłuchiwałam o mankamentach lokalizacji i szeregu innych wadach lokalu. Niektóre pomysły otwierały mi ze zdumienia dosyć szeroko oczy. Ale nic to. Kiedy przyszła kolejna rodzinka, z maluszkiem w foteliku, zblazowana siedziałam w kuchni przy laptopie. Poprosiłam Konrada, by był pomocny przy oględzinach. I tak zostałam zapamiętana.....jako zrezygnowana. A ja byłam już tymi wycieczkami zmęczona. Chciałam nawet na tydzień lub dwa zawiesić możliwość prezentacji lokum. Ale kilkanaście minut po wyjściu z mieszkania zadzwonił pośrednik i powiedział, że pani jest zdecydowana na zakup. Wszystko jej odpowiadało, nawet przedłużony termin opuszczenia przeze mnie lokalu. Dalej wszystko poszło gładko. Zawarliśmy umowę przedwstępną, a w połowie kwietnia spotkaliśmy się u notariusza, by sfinalizować transakcję. Moje rozliczenia z siostrą, wbrew licznym obawom, które spędzały mi sen z powiek, przebiegły zgodnie z moimi pragnieniami. Co prawda nowe mieszkanie z miejscem parkingowym nie czekało na nas, ale znalazło się inne, choć bez przydzielonej miejscówki dla auta. Obecnie jestem po umowie przedwstępnej kupna, dostałam pozytywną decyzję z banku w sprawie kredytu, podpisałam umowę z wykonawcą remontu wykończeniowego mieszkania oraz lada dzień podpiszę umowę z panem od mebli. Tylko czasami wpadnie mi przerażacz do głowy - jak ja to wszystko zrealizuję mając dodatkową pracę po godzinach. Ale po chwili puszczam wolno takie myśli. Wszystko czego potrzebuję otrzymam...w swoim czasie.

piątek, 1 marca 2019

# 33

Posmęciłam dwa dni i trzeciego kawałek, rozejrzałam się wokół, stwierdziłam, że życie stygnie i ruszyłam dalej.   Dotarło do mnie, że minione doświadczenie otworzyło mi oczy na parę spraw.  
Na przykład błędem było, że wzbraniałam się przed zawieraniem umowy pośrednictwa z wieloma biurami.  Traciłam szansę na to, że moje mieszkanie mogło ukazać się na wielu stronach agencji.  Co prawda praca tych biur często polega tylko na zebraniu oferty, opisaniu jej, umieszczeniu także na innej stronie z ogłoszeniami, ale nie ma co ukrywać - moja oferta sprzedaży pojawiłaby się w sieci częściej.  Teraz ten błąd naprawiam.  Ponadto pomyślałam, że znalezione nowe mieszkanie po prostu nie było nam pisane.  Coś było z nim nie tak, skoro przeszło nam koło nosa.  Będzie inne.
Wiosna stoi w progu, zagląda wścibsko, choć powietrze jeszcze tnie ostro gdy zawieje wiatr. Poczułam przypływ sił witalnych, na nowo odnajduję w sobie optymizm.  Moje drugie, pozazawodowe zajęcie pochłania coraz więcej czasu.  Dodatkowo pomagam Konradowi w działaniach społecznych związanych ze wspólnotą osiedlową.  Nie mam czasu na malkontenctwo.

wtorek, 26 lutego 2019

# 32

Powtarzam sobie "co ma być to będzie".  Przecież znam to, wiem jak działa.  Nie ma co się napinać.  A jednak mam ochotę krzyczeć ze złości.  Rozbudzono moje nadzieje na długo oczekiwane rozwiązanie pewnych spraw.  Spraw, które czekają, czekają i czekają.  Spraw, które blokują moje dalsze życiowe działania.  Rozglądam się za innymi drzwiami, jak na razie widzę tylko gładki mur.  Chciałabym wypłakać tę żałość, pozbyć się tego uwierającego osadu.  Od śmierci mamy nie potrafię płakać.  Czuję wzbierające się we mnie łzy, czasami potoczy się jedna po policzku.  I to wszystko.  Noszę w sobie ten ciężar, dzielnie go dźwigam choć czuję słabnące ramiona.  

poniedziałek, 25 lutego 2019

# 31

Optymistycznie śmiałam twierdzić, że z wiekiem nabrałam dystansu do życiowych zdarzeń, uzbroiłam się w cierpliwość i takie tam.  Czasami ma się to jednak nijak do rzeczywistości. Od około dwóch lat bujam się ze sprzedażą mojego mieszkania. Mam podpisane umowy otwarte z dwoma biurami nieruchomości, sama dawałam tez ogłoszenia na różnych portalach. Zainteresowanie niewielkie, bo mieszkanie duże, a ponadto jako, że w stanie bieżącej eksploatacji, wymaga pewnych nakładów finansowych.  Naiwna miałam nadzieję, że przy motywatorze 500+ powiększające się rodziny zaczną szukać mieszkań większych niż M2.  To było moje pobożne życzenie, którego echo coraz bardziej cichnie. W okresie minionych dwóch tygodni sprawa sprzedaży nabrała tempa. Znalazł się pan, który obejrzał mieszkanie sam, za tydzień ze swoją rodziną i sprawy nabrały tempa. Ustaliliśmy termin podpisania umowy przedwstępnej, mój opiekun z biura nieruchomości entuzjastycznie zapewniał, że kupujący to poważny facet. Entuzjazm ten i mi się udzielił więc z zapałem przystąpiłam do poszukiwania mniejszego mieszkania dla nas.   I znaleźliśmy ! Nowy budynek, mała ilość mieszkań, z miejscem parkingowym i niezłą ceną. Debatowaliśmy z Konradem gdzie i jakie szafy, jak zaplanować meble w aneksie kuchennym, które drzwi przesunąć i z czego ewentualnie zrezygnować. Oczyma wyobraźni już widziałam nas w tym nowym miejscu. A dziś rano telefon z biura. Niestety poważny pan zrezygnował. Pomimo wiedzy, że planowana transakcja mogła nie dojść do skutku, bo tak się zdarza, to poczułam się rozżalona. 



piątek, 8 lutego 2019

# 30

To już drugi miesiąc tego roku. Jak z bicza strzelił. Spoglądam na chwilę za siebie. 
Wigilia spędzona z liczną rodziną Konrada. Było gwarno i bardzo miło. Pozostałe świąteczne dni byliśmy w domu goszcząc u siebie dzieci i oddając się błogiemu „nicnierobieniu”. 
Potem ślub i wesele, tym razem bratanka Konrada. Wszystko na świetnym poziomie. 
I na koniec mało udana zabawa sylwestrowa w lokalu. Miejsce na tę zabawę wybieraliśmy na chybił trafił i niestety nie trafiliśmy najlepiej. Niektóre ciepłe przekąski podawane były w żenujących ilościach, na stołach talerze z wędliną zaopatrzone skromnie i nikt ich nie uzupełniał. Nie za duży wybór sałatek i przekąsek. Na każdym stole mało kusząca patera z ciastem i owocami. DJ kompletnie nie potrafił zachęcić do zabawy, a muzyka słaba. Wróciliśmy do domu ok. godz. 2, a ja z przyjemnością opuszczałam ten lokal. 
Potem nastąpiło kilka, mega pracowitych dni, by wsiąść w samochód i po ponad 700 km jazdy znaleźć się nad ukochanym Bałtykiem. Trzy tygodnie pobytu w sanatorium. Dobre miejsce, ok. 100 m od morza, fajny pokój, smaczne wyżywienie, życzliwa obsługa, dobre zabiegi rehabilitacyjne Trafiliśmy idealnie, choć towarzystwo było od nas nieco starsze. Może tylko pogoda nas nie rozpieszczała, bo rzadko widzieliśmy słońce, a szaro-bure kolory za oknem nie wprawiały w najlepszy nastrój. Ale odpoczęliśmy. Bardzo rzadko zdarza mi się ucinać sobie drzemkę popołudniu, a w sanatorium przychodziłam do pokoju, po np. borowinowym okładzie lub basenie solankowym i musiałam troszkę pospać. Parę razy mieliśmy okazję wybrać się na taneczne „fajfy”. Może jestem wybredna, bo zniechęcał mnie repertuar muzyczny. To jeszcze nie moje klimaty. Prawie codzienne spacery brzegiem morza wpływały na mnie relaksująco. Chyba moje hashi zostało zaatakowane solidną dawką jodu, bo podczas minionej, czwartkowej wizyty u endokrynologa zmniejszono mi dawkę tyroksyny. Potem droga powrotna do domu w towarzystwie kapryśnej aury i wskakujemy w naszą codzienność. Mnóstwo pracy „na przedwczoraj”, napastliwe terminy.........szaleństwo. Dziś już mogę skupić się na pracy bieżącej. I ulubiony dzień – piątek, a w perspektywie nader towarzyski weekend.


czwartek, 22 listopada 2018

# 29


Dla pewności, że wszystko zostało wyjaśnione, odbyliśmy jeszcze jedną rozmowę z Konradem dot. ostatniego epizodu. Sprawa została zakończona, a ja muszę sobie pewne rzeczy przepracować sama.  Może z niewielką pomocą Konrada. Fajnie, że potrafimy problemy obgadać, zamknąć je, by do nich nie wracać i tylko cieszyć się naszym tu i teraz. 
W miniony weekend spontanicznie zaprosiliśmy nasze dzieci na niedzielny obiad. Było bardzo sympatycznie, a syn Konrada został z nami dłużej niż moje dziecko ze swoją partnerką. Sprzątałam w kuchni i z przyjemnością patrzyłam jak panowie siedzą razem, rozmawiają i się śmieją. Bardzo się cieszę, że odbudowują tę trudną dla nich relację. Wczoraj wybraliśmy się we trójkę do kina na „Bohemian Rhapsody”. Grupa Queen wraz z Freddiem to część mojej młodości. Wróciły wspomnienia dyskotek, gdzie często w rytm muzyki Queen się bawiliśmy. Przeglądając zdjęcia z tamtych lat znalazłam jedno, na którym tańczę przy „Radio Ga Ga” z kolegą Jackiem. Nie nie wiem dlaczego właśnie to zapamiętałam. Rami Malek świetnie wcielił się w postać Freddiego. Sam film, jako biograficzny, nie jest studium osoby Freddiego, pobieżnie traktuje wiele faktów z jego życia. Wyszłam z kina z myślą o tym, jak bardzo ten wielobarwny, pełen wrażliwości frontman popularnej grupy muzycznej był samotny.  Zdecydowanie przeczytam książkę o nim.

wtorek, 13 listopada 2018

# 28


Pewne zdarzenie, które miało miejsce gdy łączyła nas z Konradem niezobowiązująca relacja, skutkowało utratą mojego zaufania do niego. Z czasem stało się zobowiązująco między nami. Sądziłam, że zaufanie będzie stopniowo odbudowywane. I tak się dzieje, a może jest to tylko moje chcenie, by tak to widzieć. Wczoraj mieliśmy z Konradem pierwszą , poważniejszą kłótnię. Nim dostaliśmy „w prezencie” dodatkowy dzień wolny mieliśmy plan pracy, a po niej swoje spotkania. Konrad z kolegą, a ja z koleżanką. A potem wszystko się zmieniło, szczególnie u mnie. W sobotę zakupy, drobne przygotowania i popołudniowe wyjście do znajomych. W niedzielę nie miałam ochoty spacerować po mieście, co proponował Konrad i nic sensownego na spędzenie wolnego czasu poza domem mi do głowy nie przychodziło więc zostaliśmy w domu. Oboje mieliśmy wolny poniedziałek. Konrad odbył spotkanie z projektu, wpadł na chwilę do domu, by po ok. 2 godzinach wyjść na zaplanowane spotkanie. Moja koleżanka postanowiła inaczej spędzić ten dzień niż ze mną i nasze spotkanie odwołała. Zostałam sama w domu i rozgoryczenie we mnie rosło. Oczywiście, mogłam zaplanować sobie ten wolny czas. Ale nie miałam na to chyba ani chęci, ani koncepcji. Początkowo chciałam wziąć samochód i gdzieś pojechać. Tylko, że to nie był dobry dzień na samotne wyprawy. Po cichu liczyłam, że Konrad wiedząc, że siedzę sama w domu wróci trochę wcześniej ze spotkania. Przeliczyłam się, a wraz z mijającym czasem stawałam się coraz bardziej zła. Kiedy wrócił dałam upust swojemu niezadowoleniu. Od słowa do słowa atmosfera między nami gęstniała. Moja mądrość czmychnęła w odległe zakątki, a ja strzelałam słowami nawet grubego kalibru. Ponieważ mnie bolało, że o mnie nie pomyślał więc uderzałam, by poczuł to dobitnie. Oliwą do ognia była jeszcze informacja, że to spotkanie nie było tylko z kolegą, ale też z koleżanką. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Nieszczęśliwa, mała, kapryśna dziewczynka we mnie mogła pokazać co potrafi. Mam świadomość, że okazywane wcześniej moje niezadowolenie z tego, że spotyka się nie tylko z kolegą, ale także z tą dziewczyną poskutkowało, że teraz Konrad nie powiedział mi o tym. Nie poznaję siebie. Nigdy nie byłam typem zazdrośnicy....teraz jestem. Nigdy nikogo nie ograniczałam......teraz tak się zachowuję. Zachowałam marne resztki zdrowego rozsądku i opanowałam w końcu potok pełnych goryczy słów jaki płynął z moich ust. Pozwoliłam nam na spokojny dialog. Doskonale rozumiem, że każde z nas ma prawo do części własnej strefy życia. Przecież sama nie lubię być ograniczana. A teraz zachowuję się jak kompletna idiotka. Co się takiego stało, że pozwalam by zazdrość rozrastała się we mnie do takich rozmiarów ? Dlaczego zachowuję się jakbym chciała Konrada mieć tylko dla siebie ? Zupełnie tego nie rozumiem. Czuję się parszywie.

wtorek, 6 listopada 2018

# 27


Bardzo mnie cieszy tej jesieni częsty brak dni pełnych ołowianych chmur, deszczu i przejmującego wiatru. Patrzę za okno i uśmiecham się od rana do pogodnego nieba. Słońce w ciągu dnia rozbiera nas z jesiennych okryć, nierzadkim jest na ulicy widok młodej osoby spacerującej w koszulce z krótkim rękawem. Aż chce się żyć :).
Ubiegły tydzień należy do grona tych ulubionych. Wystarczył mi dzień urlopu bym mogła przez 4 dni cieszyć się brakiem wczesnego wstawania i każdą chwilą spędzoną z Konradem. Grobami najbliższych zajęłyśmy się z siostrą kilka dni przed świętem. Ze zniczami i chryzantemami pojechałyśmy dzień wcześniej. A 1 listopada, razem z Konradem, wybraliśmy się na cmentarz wieczorem, mając nadzieję na mniejsze tłumy w komunikacji miejskiej. Niestety, nie było tak różowo. Ale spacer alejkami cmentarza, w blasku płonących zniczy, zrekompensował nam tę niedogodność. Choć coraz trudniej o chwile ciszy w tym miejscu. Przed cmentarzem pootwierano stoiska z kebabami, oscypkami, słodyczami i świecącymi gadżetami dla dzieci. Rodziny, które miały okazję spotkać się przy rodzinnym grobie, robiły sporo zamieszania i gwaru. W piątek piękna pogoda skłoniła nas do wyprawy na groby moich dziadków, które położone są w rodzinnych stronach moich rodziców. Prawie 100 km w jedną stronę. Namówiłam także siostrę by się z nami wybrała. Przy okazji pojechaliśmy spojrzeć na dom rodzinny naszej mamy, który parę lat temu został sprzedany stając się miejscem letniego wypoczynku familii lekarzy. Przypominałyśmy sobie nazwiska mieszkańców poszczególnych gospodarstw., usiłowałyśmy lokalizować tych których pamiętamy, a których już nie ma pośród żywych. Nie spotkałyśmy nikogo znajomego. Wieś pogrążona była w słońcu, gorzkim zapachu jesieni i ciszy. Kiedyś było to wręcz nieprawdopodobne, by nie zobaczyć ludzi krzątających się od rana wokół domu. Kolejny raz miałam sentymentalną podróż do przeszłości.
Mam dosyć duże poczucie niezależności. Nim zaproponowałam Konradowi wspólne zamieszkanie trochę czasu zajęło mi rozważanie, czy poradzę sobie z dzieleniem się z nim np. przestrzenią. Mając na uwadze własne, od ładnych, paru lat singielskie przyzwyczajenia, obawiałam się, że nagle zrobi się ciasno. Na szczęście moje obawy okazały się być niepotrzebnymi. Całkiem gładko weszłam w naszą, wspólną codzienność. Choć to do mnie niepodobne, to wiele rzeczy robimy wspólnie. Rzadko spędzamy wolne chwile z dala od siebie. Tylko czasami wkurza mnie jego bałaganiarstwo i zamieszanie jakie robi wokół. Nim zdążę zrobić awanturę, jak typowy choleryk, zatrzymuję się. Powstrzymuję emocje, przedkładam sama sobie argumenty, które gaszą moją wściekłość. Konrad jest dla mnie bardzo ważny. Więcej jest rzeczy, za które go cenię niż spraw, o które chciałabym się przyczepić. Cieszę się, że jest w moim życiu. A kiedy zagarnie mnie do siebie swoimi ramionami wtulam się całą sobą w jego ciepło i zapominam o tym co przed chwilą podniosło mi ciśnienie.


piątek, 26 października 2018

# 26

Piękne było tegoroczne lato, pełne słońca i wysokich temperatur. I jeszcze do niedawna jesień otulała promieniami słońca i ciepłem. Aż chciało się wyjść z domu na spacer. Konrad dał się nawet skusić na kilkugodzinny wypad poza miasto. Wróciliśmy pełni pozytywnej energii i zaopatrzeni w pachnący miód – on gryczany, a ja borówkowy. Pachnie i smakuje wyśmienicie.
Od kilku dni aura typowo jesienna. Zimno i deszczowo. Taka kolej rzeczy więc się z tym godzę, ale coś na podobieństwo depresji, nieproszone zagląda w moje progi. Mam ogromne problemy z wyjściem z domu po powrocie z pracy. Walczę z potężną niechęcią by pojechać na lekcję niemieckiego. Nie znajduję nawet chęci, by usiąść do pracy domowej, do powtórzeń.  Podziwiam pracowitość Konrada. Z niecierpliwością wyczekuję wolnego weekendu, by móc dłużej pozostać w ciepłym łóżku, by bez potrzeby nie wychodzić z domu, by móc poszwendać się po mieszkaniu ze skwaszoną miną i nie ubierać ust w słaby uśmiech. Będę mogła oddać się lekturze książki, wysłuchać spokojnie zakupionych ostatnio płyt muzycznych, może nawet obejrzeć jakieś filmy. Tik tak tik tak... piątkowo odliczam czas do godz. 15.  Zauroczona "Fall on me", utworem wykonanym wspólnie przez ojca i syna, zamówiłam nową płytę Andrea Bocelli.  Zapowiada się więc dziś wspaniała duchowa uczta.
Anita szczęśliwie się odnalazła. Ale to wydarzenie było ostatnim gwoździem do trumny związku z Klaudią. Dobrze, że jak na razie ich rozstanie przebiega spokojnie. Oby tak pozostało. Mój kiepski nastrój przyczynił się do spięcia jakie miałam z Anitą. Na razie obydwie milczymy. Mam świadomość, że mogłam powiedzieć pewne rzeczy spokojnie. Ale tego dnia nie potrafiłam inaczej. Całkiem na poważnie zastanawiam się nad tym co dalej z naszą znajomością. Nie chcę pod wpływem emocji podejmować ostatecznych decyzji.