Od
kilku dni aura typowo jesienna. Zimno i deszczowo. Taka kolej
rzeczy więc się z tym godzę, ale coś na podobieństwo depresji,
nieproszone zagląda w moje progi. Mam ogromne problemy z wyjściem
z domu po powrocie z pracy. Walczę z potężną niechęcią by
pojechać na lekcję niemieckiego. Nie znajduję nawet chęci, by
usiąść do pracy domowej, do powtórzeń. Podziwiam pracowitość
Konrada. Z niecierpliwością wyczekuję wolnego weekendu, by móc
dłużej pozostać w ciepłym łóżku, by bez potrzeby nie wychodzić
z domu, by móc poszwendać się po mieszkaniu ze skwaszoną miną i
nie ubierać ust w słaby uśmiech. Będę mogła oddać się
lekturze książki, wysłuchać spokojnie zakupionych ostatnio płyt
muzycznych, może nawet obejrzeć jakieś filmy. Tik tak tik tak...
piątkowo odliczam czas do godz. 15. Zauroczona "Fall on me", utworem wykonanym wspólnie przez ojca i syna, zamówiłam nową płytę Andrea Bocelli. Zapowiada się więc dziś wspaniała duchowa uczta.
Anita
szczęśliwie się odnalazła. Ale to wydarzenie było ostatnim
gwoździem do trumny związku z Klaudią. Dobrze, że jak na razie
ich rozstanie przebiega spokojnie. Oby tak pozostało. Mój
kiepski nastrój przyczynił się do spięcia jakie miałam z Anitą.
Na razie obydwie milczymy. Mam świadomość, że mogłam
powiedzieć pewne rzeczy spokojnie. Ale tego dnia nie potrafiłam
inaczej. Całkiem na poważnie zastanawiam się nad tym co dalej z
naszą znajomością. Nie chcę pod wpływem emocji podejmować
ostatecznych decyzji.