piątek, 28 stycznia 2022

#66

 

Dużo i różnorodnie się dzieje od czasu „tuż przed świętami”. Poukładam niedługo myśli i napiszę, by móc za jakiś czas wrócić, a nawet wracać do tego, przyglądać się temu, może nawet z uśmiechem. Bo z perspektywy czasu to wszystko będzie wyglądać zupełnie inaczej.

W środę pojechaliśmy z Konradem do Wawy, na przełożony z listopada ub. roku spektakl. Ze względu na mokry, zimowy dzień niechętnie myślałam o tym wyjeździe. Obawiałam się powrotu, gdyż nie znoszę jazdy nocą, nawet jeśli jestem tylko pasażerem, a sztuka kończyła się po godz. 21.oo. Ponadto mój dzień miałby intensywnie trwać od 5 rano prawie do północy. Już na samą myśl o tym czułam zmęczenie. Jak kiedyś uwielbiałam podróże, małe i duże, każdym możliwym środkiem lokomocji, tak dziś jedyną, akceptowalną formą mojego przemieszczania się byłaby teleportacja. Szkoda, że na razie jest to opcja niedostępna. Dzięki drodze S17 podróż do stolicy, pod sam teatr, a więc także obejmująca drogę po zatłoczonym mieście, zajęła nam 2 godziny. Uffff...do przeżycia. A potem przedstawienie, które pochłonęło mnie bez granic. Zapomniałam o wszelkich mankamentach tej wyprawy. Całą sobą byłam w teatrze, blisko ulubionych aktorów. Zachwyciło mnie wszystko, wciągnęło w sam środek, dając chwile relaksu i odciągając od szarzyzny codzienności. Śmiech widzów, który często rozbrzmiewał wokół mnie, uświadomił mi, jak rzadko obecnie go słyszę. Pandemia ograniczyła nasze wyjścia do ludzi. Nie spotykamy się z moją „mafią geriatryczną”, kiedy to niezmiennie leczyliśmy smutki śmiechoterapią. Jak mi tego brakuje ! Ze spokojem przyjęłam swoje lęki związane z jazdą samochodem nocą. Droga powrotna zajęła nam tylko 1,5 godziny. Paręnaście minut po godz. 23.oo byłam już w łóżku, a nadmiar wrażeń długo nie pozwolił mi zasnąć. Mimo wszystko to był piękny dzień !


wtorek, 21 grudnia 2021

# 65

 Wczorajszy dzień pełen był różnych, często skrajnych, emocji.

Rano odebrałam telefon od szefa. Chciał skonsultować ze mną swoje plany podwyżki wynagrodzenia jednego z pracowników. Pracuję długo w tej firmie. Za długo. Nigdy zarobki w niej nie były dobre. Taki szefuńcio troszku, nie za dużo, misio minimalista. Osobiście od dawna chciałam z tej firmy odejść. Ale szereg różnych życiowych wydarzeń przekładały termin realizacji tych zamiarów. Gdy 2 lata temu zaczęłam pracę w zewnętrznym projekcie i finansowo poczułam dużą ulgę tym bardziej odsunęłam to w czasie . Ale wracając do dnia wczorajszego. Zapytana przez szefa jaką stawkę godzinową ja bym przyznała koledze, oczywiście zaproponowałam moim zdaniem całkiem niezłą, a on naturalnie uznał, że za wysoka i przyzna mu nieco mniejszą. Jego firma, jego decyzje. Wysłuchałam przy okazji jakie to mamy ciężkie czasy, jak czasami jest niezadowolony, bo pracownicy fizyczni nie pracują pilnie, w pocie czoła całe 8 godzin etc. I wtedy przepełniła się czara goryczy. Podczas monologu pracodawcy uspokajałam rosnące we mnie emocje i układałam myśli, by moja wypowiedź pozbawiona była złości. Gdy w słuchawce na chwilę zapanowała cisza i uznałam, że to już było wszystko co miał mi do przekazania rozpoczęłam inny temat. Wysunęłam propozycję żeby chociaż raz wsparł finansowo, na święta, swoich pracowników. Jesteśmy małą firmą, nie tworzymy żadnych funduszy pracowniczych. Nigdy pracodawca z okazji świąt nie przekazał nam bonów, premii itp. Milczałam w tej kwestii tyle lat, bo nie miałam ochoty słuchać jego wywodów, które swoim początkiem zawsze sięgały czasów PRL-u tj. lat jego młodości i pierwszych jego doświadczeń zawodowych. Znam jego życiorys niemal na pamięć. Nikt inny nie miał odwagi rozmawiać z nim na takie powiedzmy drażliwe tematy. Wczorajszego dnia ja postanowiłam zaryzykować. Jak przewidywałam, po chwili obiecującej ciszy, szef rozwinął swą przemowę. Udało mi się wtrącić parę kontrargumentów i...tradycyjnie nie otrzymałam żadnej konkretnej odpowiedzi. Może musi się z tym ciężkim tematem przespać ? Oby. Za to ja pozostałam z przewalającą się we mnie burzą myśli. Różnych myśli.

Zniechęciło mnie to wszystko na tyle, że skłonna byłam odwołać spotkanie z moim kolegą. Potem po cichu liczyłam, że Alka pochłonie jego praca na tyle, że jednak nie znajdzie czasu na chwilę rozmowy ze mną. Znalazł. Długo się nie widzieliśmy więc cierpliwie słuchałam jego opowieści nt. zdarzeń w jego życiu, które pojawiły się w tym okresie. Naprawdę było tego dużo. Słuchałam z ciekawością, pogratulowałam awansu, bo naprawdę mu się należał. Godzina naszego spotkania minęła jak z bicza strzelił. Zaczęłam się zbierać do wyjścia. I wtedy usłyszałam pewną propozycję. Mówiąc szczerze zaskoczyło mnie to totalnie. Aż usiadłam z wrażenia i popatrzyłam na Alka z niedowierzaniem. Mam teraz czas do myślenia.

Najsmutniejsza wiadomość dotarła do mnie wieczorem. Siostra mojej bliskiej koleżanki zmarła. Znałyśmy się wiele lat, nasze dzieci razem bawiły się na placu zabaw. Młoda kobieta. Miała poważną, autoimmunologiczną chorobę, ale nie brała pod uwagę zaszczepienia się na covid. Gdy zachorowała nie przyszło jej do głowy zwrócić się o pomoc medyczną. Trafiła do szpitala w stanie bardzo poważnym. Ratowano ją lekami, respiratorem i chyba nawet ecmo. Koronawirus zrujnował jej płuca, o ile pamiętam, w 60%. W ubiegłym tygodniu oddychała już bez wspomagania. Lekarze zapisali ją na listę do przeszczepu płuc. Zmarła wczoraj rano.

poniedziałek, 29 listopada 2021

# 64

         W ubiegłym roku nawet przez chwilę nie myślałam, że covid na tak długo rozpanoszy się na całym świecie. Miałam naiwne przeświadczenie, że poszaleje i już.   I wszystko wróci na stare tory. Będzie normalnie.  Kiedy zachorowaliśmy z Konradem mnie osobiście uziemił w mieszkaniu na 3 tygodnie.  Z trudem wytrzymałam tę izolację.  Chorobę przeszliśmy raczej lekko, ale prawdopodobnie pozostawiła po sobie pamiątkę w postaci zmian na płucach.  U Konrada już stwierdzone.  Porzuciłam nadzieję, że czas covida szybko minie i od jakiegoś czasu uczę się żyć ze stałą obecnością jego coraz nowszych odmian.  Oboje z Konradem staramy się być ostrożni i na spokojnie żyjemy w nowej normalności. Chodzimy do kina, jeździmy do teatru, zdarza nam się iść na zakupy do galerii handlowych.  Po mieście często przemieszczam się środkami komunikacji miejskiej.  Zalecenia zachowania dystansu słabo wyglądają w praktyce, ale mam wrażenie, że rzadko widzę w autobusach osoby kaszlące i zakatarzone.  Maseczki często niedbale zasłaniają tylko usta, a ludzie młodzi w ogóle odpuszczają sobie ich noszenie.  Internet, telewizja, prasa bombardują wiadomościami.  Szczepmy się ! Szczepienia nie mają sensu ! Ograniczenia są wskazane ! Albo lepiej nie ! Moje zmęczenie materiału powoduje, że mam niską odporność na różnorodne zawirowania. Ubolewam na tym, że m.in. nie mam swojego końca świata, gdzie bez przeszkód mogłabym uciec i zaszyć się na bliżej nieokreślony czas.

    Ktoś rezolutny wypowiedział się w internecie (i zapewne nie tylko tam), że w niedalekiej przyszłości emerytura będzie wypłacana w wysokości ok. 30% ostatnich zarobków. Urokliwie wytknął, że przez swoje życie zwyczajnego pracownika na etacie można było np. zainwestować w nieruchomości. Fakt. Ciekawe dlaczego o tym taki szary pracownik jak ja nie pomyślał ?  Jest tyle różnych optymistycznych informacji, że nic tylko żyć... raczej krótko !

piątek, 5 listopada 2021

# 63

     Minęły już dwa miesiące od operacji mojego stawu kolanowego. Przed zabiegiem trudno było ocenić zakres naprawy. W trakcie wyszło więcej i poważniej niż zakładano. Moje pobożne życzenie szybkiego powrotu do sprawności zalicza się do tych niespełnionych. W wersji optymistycznej miałam wrócić do zdrowia w ciągu miesiąca. W rzeczywistości mam kolejne zwolnienie do końca listopada. Lekarz nawet nie chciał mnie słuchać, gdy twierdziłam, że mogę już wrócić do pracy. Dwa tygodnie zabiegów rehabilitacyjnych nieco pomogły, ale staw nie jest jeszcze w pełni sprawny. Odrobinę brakuje do pełnego wyprostu, ale zgięcie nie wygląda najlepiej. Czeka mnie więc intensywne, samodzielne ćwiczenie w domu. Siedzę więc w domu, dużo czytam, słucham muzyki, nawet skusiły mnie robótki na drutach. Gorzkawy zapach liści oraz często piękna, jesienna pogoda kuszą by wyjść z domu więc uskuteczniam też spacery. Tyle na ile daje radę. Staram się unikać oglądania telewizji. Przeraża mnie i budzi złość to co słyszę w wiadomościach. Pomimo dojrzałego wieku ciągle mam z tyłu głowy myśl by wyjechać z tego kraju. Przy sprzyjających okolicznościach....kto wie.

wtorek, 21 września 2021

# 62

Dziś ostatni dzień lata, brrrr....zimno.    Pocieszające jest to, że wczoraj rozpoczął się sezon grzewczy w mojej wspólnocie, więc po powrocie do domu z ulgą zdejmuję ciepłą bluzę i skarpetki.   Zasiadam w fotelu z kubkiem gorącej herbaty i strząsam z siebie smuteczki. Byłam zmuszona załatwić pewne sprawy więc wyruszyłam rano komunikacją miejską. Długi autobus z impetem podjechał na początek długaśnej zatoki przystankowej. Poruszam się raczej powoli, z pomocą jednej kuli.  Najbliżej miałam przedostatnie drzwi pojazdu.   Autobus był zatłoczony, ale udało mi się wejść i stać przy samych drzwiach. Dzięki operacji kolana i atrybutowi „nie w pełni sprawna jestem” zyskałam na niewidzialności.  Siedząca młodzież niechętnie otaksowała mnie wzrokiem i....zniknęłam. Obawiałam się tej jazdy, pełnej gwałtownego hamowania i po chwili podobnego przyspieszania.   Trzeba sprytnie lawirować na zatłoczonych ulicach miasta.  Po kilku przystankach z ulgą wysiadłam, ale zniesmaczyła mnie taka postawa młodych ludzi.  Mam wrażenie, że młodsze pokolenie coraz mniej ma w sobie empatii.  Żyją bardziej w wirtualnej przestrzeni, a rzeczywiste relacje z ludźmi tracą na ważności, stają się zimne. Jakieś to takie nie moje.

Nucę więc razem z De Mono :

"Znowu zwykły dzień, nikt nie zmienił świata, tak naprawdę nikt nie naprawił nic.  Znów kolejna data, bladoszary świt w autobusie ścisk :))  (...)

Może zwykły dzień, to nie koniec świata. Bo najważniejsze ze jesteśmy razem, mamy nasze sny. Przecież zwykły dzień dobrze się układa i w jego całym tym chaosie jestem ja i ty."


czwartek, 16 września 2021

# 61

 Gdy było się piękną i młodą prawie żadna kontuzja nie spędzała mi snu z powiek. Skręcona kostka kończyła na jakiś czas w gipsie, a po jego zdjęciu nieco „zastany” staw ćwiczyłam przy wciskaniu pedału sprzęgła. Wszystko szybko wracało do normy. Upadek na rowerze zakończył się otarciem kolana i lekką jego opuchlizną. Oczywiście samo przeszło. Za to teraz, gdy pierwsza młodość jest już za mną, wszystkie te „samoprzeszłe” urazy dają o sobie mocno znać. Nie mogłam się już dłużej oszukiwać, że bolące kolano nic nie znaczy. Znaczy i to na wielu płaszczyznach. Do bolącego stawu dołączyły problemy z biodrem, kręgosłupem i stopą. I czy mi się to podobało, czy nie, mimo posiadania przeze mnie ogromnej fobii dot. szpitali, zabiegów i oczywiście igieł pod każdą postacią, zdecydowałam się na zabieg artroskopii. Nie obyło się bez kilkukrotnego przekładania terminu mojego pojawienia się na oddziale ortopedii. Pod koniec sierpnia zameldowałam się w szpitalu. Już sama poranna ulewa nie nastrajała mnie optymistycznie. Przez ok. 4 godziny, z miną przerażonego skazańca, cierpliwie czekałam na przyjęcie. Po drodze test na covid, jakieś wywiady w każdym możliwym punkcie i długie wędrówki labiryntem szpitalnych korytarzy. W starym budynku szpitala salki maleńkie, 2 osobowe, ze wspólną łazienką i wc na korytarzu. Wszystko klaustrofobiczne, hałaśliwe i mało komfortowe dla chorych. Nic to. Przeżyłam zakładanie wenflonów. Tym razem, mimo mojego przerażenia, poszło gładko. Gorzej było z wkłuwaniem się w kręgosłup. Młody lekarz nie poradził z tym sobie i poprosił o pomoc bardziej doświadczoną lekarkę. Byłam już podpięta pod aparaturę i słyszałam przyspieszone bicie swojego serca, co wprowadzało mnie w jeszcze większą panikę. Znieczulenie się powiodło, operacja również. I niczym na taśmie produkcyjnej, następny proszę. Trzeciego dnia zostałam wypisana ze szpitala i teraz radź sobie pacjencie jak tylko sam potrafisz. A moje potrafisz było na początku żadne. Źle znoszę wszelkie niedyspozycje zdrowotne. Kolano opuchnięte po zabiegu, łydka pulsująca bólem po zastosowaniu przy zabiegu opaski uciskowej. I każdego dnia zastrzyki w brzuch przeciwzakrzepowe. Gdy ból łydki się utrzymywał musiałam wykonać usg żył. Na NFZ nie ma szans, by termin badania był na cito, co pozwoliłoby mi odetchnąć od zastrzyków. Fuksem udało mi się znaleźć termin płatnego badania, bo nawet w tym przypadku terminy oczekiwania sięgają nawet 1 miesiąca. Uffff....wszystko ok, żadnych stanów zapalnych etc. Wczoraj po raz pierwszy bez strachu myślałam o wieczorze, kiedy to przyjmowałam iniekcje. Chodzę wspomagając się 1 kulą, opuchlizna zeszła na kostkę i mam problemy ze znalezieniem odpowiedniego obuwia, gdy wychodzę z domu. Wrześniowa aura łaskawa więc jakoś daję radę. Bardzo powoli wracam do sprawności. Kolejnym cudem było znalezienie bliskiego terminu rehabilitacji. Już za miesiąc będę mogła pracować nad stawem, by w pełni wrócić do zdrowia. W tym obolałym okresie los mi jednak sprzyjał.

środa, 28 lipca 2021

# 60

 Scenki rodzajowe z pola pracy.

1/ Mój boss konsumuje śniadanie. Nagle słyszę : mucha to wie pani, ach to jest.... Przez chwilę usiłuję zrozumieć co autor miał na myśli. Tym razem nie chodziło o uporczywego owada.

2/ Ni z gruszki, ni z pietruszki słyszę z pokoju szefa taki tekst : tak to jest jak to ten pani Ireno. WTF ?

3/ Boss po wielu latach udawania, że po upadku z jego kolanem nic złego się nie dzieje, postanowił poddać się zabiegowi chirurgicznemu. Dzielny, prawie na drugi dzień po wyjściu ze szpitala, stawił się w biurze. Grzecznościowo zapytałam jak się czuje. Odpowiedział kilkoma zdaniami po czym stwierdził, że mi miejsce operacji okaże. Nogawka spodni okazała się zbyt wąska, by móc właściwie zaprezentować opuchnięty jeszcze staw. Nie miałam szans by zaprotestować. Bez zastanowienia odpiął pasek od spodni, zsunął je i dumnie zaprezentował operowane miejsce. Tak na marginesie, miał całkiem fikuśne bokserki w serduszka. Minę miałam bezcenną.


poniedziałek, 19 lipca 2021

# 59

 Nie chodzi o te jabłka, ile po coś tam wlazł....dokładnie.... Liczy się sam fakt. A może on wcale nie ma aż takiego wielkiego znaczenia ? Może i sam fakt wart jest pozostawienia bez zbędnego roztrząsania ?

Trudną ostatnio sztuką jest dla mnie odpuszczanie pewnych, mniej chyba ważnych zdarzeń. To są pierdoły, ale mocno uwierają niczym drobny kamyczek w bucie. Wiem, że oczekiwanie na trwałą zmianę niektórych, niewygodnych dla mnie rzeczy jest marzeniem nie do spełnienia. Albo bierzesz wszystko, takim jakie jest, z całym dobrodziejstwem inwentarza, ale przestajesz oszukiwać siebie i innych.

czwartek, 15 lipca 2021

# 58

 Czekałam na lato z niecierpliwością, ale czerwcowe upały bardzo szybko mnie zmęczyły. I jak na razie nie zapowiada się, by upiornie gorąca i duszna aura, już lipca, odpuściła. Siedzę w biurze, gdzie po godzinie 12 temperatura dochodzi do 30 st. Nie ma szans tutaj na klimę. Ważne sprawy załatwiam tuż po przyjściu do pracy, gdzie jest szansa jeszcze na nieco chłodniejszy powiew powietrza. Potem mój mózg się wyłącza. A gdy ponownie łapie tryb „on” pojawia się np. życzenie, by to lato było ostatnim w tej firmie. Powrót do domu środkami komunikacji miejskiej jest hardkorowym doznaniem. Czasami, przy tzw. okazji, pod pracę podjeżdża autem Konrad, ale pomimo włączonej klimatyzacji słońce, które operuje przez okna też nieźle daje w kość. Resztką sił docieram do domu, chłodny prysznic i nic więcej nie jestem w stanie robić. Parę pomysłów wykończeniowych w mieszkaniu czeka na bardziej przyjazne ku temu warunki. Nie sądzę bym je wdrożyła w życie przed zabiegiem artroskopii. Im bliżej terminu, tym staw kolanowy coraz bardziej daje o sobie znać opuchlizną i bólem. Obawiam się znieczulenia oraz późniejszego powrotu do sprawności.  Ale nie będę, po raz kolejny, przekładać daty tej operacji.

Jest czwartek, a ja czuję jakbym pracowała przez dwa tygodnie non stop.  Chciałabym wyjechać na kilka dni, zaszyć się w jakiejś głuszy, bez telefonu, internetu.  Niestety, na taki luksus nie mam szans.  Za tydzień wcielamy w życie pomysł Konrada i jedziemy do jego przyjaciela, w zachodnią część Polski.  Szmat drogi, ale nie chcę tego torpedować.  Dla mnie najlepszą obecnie metodą podróży jest teleportacja.  Ubolewam, że na razie pozostaje to w sferze marzeń.

poniedziałek, 31 maja 2021

# 57

     Mój ulubiony miesiąc mija w oszałamiającym tempie. Pomieszkaliśmy w nowym mieszkaniu 2 tygodnie i wyjechaliśmy z Konradem na 4 tygodnie do sanatorium. Dostaliśmy skierowania do Ciechocinka, co mnie nieco rozczarowało, bo marzyłam o wyjeździe nad morze. Szczególnie w tym czasie moja tarczyca znowu by na tym skorzystała. Ale jak się nie ma co się lubi to.... Nie ma co marudzić. Z miejsca tętniącego życiem ograniczenia covidowe uczyniły miejsce pełne marazmu, po którym często z kijkami, snują się dojrzali kuracjusze. Tężnie także zamarły. Miejscówka, jeśli chodzi o warunki, nie powalała na kolana. Ale zupełnie mi ani to,ani słaba pogoda nie przeszkadzały. Wyżywienie było dobre, nieźle urozmaicone. Po zabiegach wracałam do pokoju nieco osłabiona. Oddawałam się czytaniu książek, rozwiązywaniu krzyżówek, oglądaniu filmów na laptopie. Zasłużenie odpoczywaliśmy. Jak nigdy czasami ucinałam sobie poobiednie drzemki,podczas których Konrad samotnie wędrował po miasteczku. Kiedy deszcz i chłód odpuszczały ja także wychodziłam do parku i cieszyłam oczy świeżą zielenią przyrody. Kilka razy wyruszyliśmy zwiedzić okolice, a najczęściej trafialiśmy do Torunia. Zachwycałam się pięknem tamtejszej starówki delektując się oooogromnymi porcjami smakowitych lodów. 

     W czasie mojego turnusu sanatoryjnego przypadł termin drugiej dawki mojej szczepionki firmy Moderna. Sądziłam, że przełożenie tej daty nie będzie problemem. Okazało się, że nie tylko to jest dużym problemem. Pozostawiono mnie z nim samą. Na własną rękę musiałam na cito, znaleźć miejsce, gdzie te szczepionki mają i mogą mi ją podać. Nie było łatwo, ale trafiłam na ludzi, którzy potrafili podejść do mojej sprawy zdroworozsądkowo i życzliwie. Przyjęłam drugą dawkę i tak jak po pierwszej, po ok. 12h, gorączkowałam. Apap był jedynym lekarstwem, które przyjęłam, by przetrwać noc.

    Nasz wnuk wstrzymał się ze swoimi narodzinami do czasu naszego powrotu z kurortu. Wczoraj po raz pierwszy wzięłam go na ręce. Tyle rzeczy miałam mu powiedzieć, ale z wrażenia zamilkłam. Trzymając taką kruszynę w ramionach byłam oszołomiona. I nawet nie wiem dokładnie co czułam. Byłam i jakby mnie nie było. Jakbym stała obok siebie i bacznie się obserwowała. Na szczęście dla maleństwa moje rozterki nie miały znaczenia. Spało smacznie zmieniając tylko czułe ramiona, które z miłością zagarniały go do siebie. Bądź szczęśliwym, mądrym i dobrym człowiekiem Malutku.

czwartek, 22 kwietnia 2021

# 56

        W gorącym dla mnie czasie kończenia remontu łazienki, sprzątania po nim i wreszcie przeprowadzki, nawet nie zauważyłam, że np. zakwitły forsycje.  Dzisiaj, pospiesznie przemierzając drogę do pracy, dotarło do mnie, że przyroda zaskoczyła mnie swoim ożywieniem, pokrytą bielą mirabelką, pąkami liśćmi, a zapach wilgotnej ziemi zakręcił mi w głowie.   Wiosna...ech.....już jest.   Za oknem w pracy kasztan, już za parę chwil, będzie machał do mnie zieloną łapką.   Nie zauważam chłodu, ani wilgotnej aury.  Bardzo dużo spraw muszę ogarniać na cito.  Zdecydowanie ta zmiana mieszkania jest bardziej czasochłonna.  Mimo ogromnego zmęczenia tym wszystkim oboje z Konradem jesteśmy na nowym miejscu szczęśliwi. Wychodzę na balkon by cieszyć się ptasimi koncertami i chyba nawet dzięcioł wczesnymi porankami wystukuje swoją melodię.  Wieczorami wsłuchuję się w ciszę.  Mimo tego, że jeszcze wiele porządków w nowym lokum przede mną, to cieszę się wracając tam po pracy.  Mieszkanie powoli zaczyna wyglądać tak jak chciałam.  Co prawda nadal jesteśmy spakowani w pudełka, a ubrania leżą w workach, ale nowa szafa w sypialni już stoi.  W maju dotrze do nas nowy narożnik i to już będzie ostatni mebel, którego nam brakuje. Pozostaną nam do zrobienia inne detale, ale te mogą zaczekać.

    Mnóstwo rzeczy, które działy się na co dzień, pozwoliły mi mniej myśleć o tym, że muszę pogodzić się z odejściem ze swojego życia Arka.  Znamy się parę lat, był mi bliski jak brat. Tak go w sumie traktowałam.  Czekałam cierpliwie, aż jego pracoholizm pozwoli nam spotkać się, by porozmawiać.  Kiedyś umawialiśmy się na gadulca po mojej pracy, na wspólny lunch.  Covid zabrał tam tę ostatnią możliwość spotkań.  Pisał sms-y, przepraszał, że rzadko się odzywa, obiecywał, że to się zmieni.  Uśmiechałam się do jego deklaracji.  Nie zatrzymywałam go, wiedział, że jestem, że czekam.  Wiem, że ludzie pojawiają się w naszym życiu, spełniają swoją rolę i odchodzą.  Często odchodzą tak, jakby ich nigdy nie było. Byłam kiedyś  zwolenniczką tzw. krótkich cięć. Nie lubiłam rozwlekać w czasie rozstań.  Arek odchodził stopniowo, po kawałeczku. Z każdym dniem było go coraz mniej. Pozostał ślad.  A rozłożone w czasie rozstanie jest ok.