Optymistycznie
śmiałam twierdzić, że z wiekiem nabrałam dystansu do życiowych
zdarzeń, uzbroiłam się w cierpliwość i takie tam. Czasami ma
się to jednak nijak do rzeczywistości. Od około dwóch lat bujam
się ze sprzedażą mojego mieszkania. Mam podpisane umowy otwarte z
dwoma biurami nieruchomości, sama dawałam tez ogłoszenia na
różnych portalach. Zainteresowanie niewielkie, bo mieszkanie duże,
a ponadto jako, że w stanie bieżącej eksploatacji, wymaga pewnych
nakładów finansowych. Naiwna miałam nadzieję, że przy
motywatorze 500+ powiększające się rodziny zaczną szukać
mieszkań większych niż M2. To było moje pobożne życzenie,
którego echo coraz bardziej cichnie. W okresie minionych dwóch
tygodni sprawa sprzedaży nabrała tempa. Znalazł się pan, który
obejrzał mieszkanie sam, za tydzień ze swoją rodziną i sprawy
nabrały tempa. Ustaliliśmy termin podpisania umowy przedwstępnej,
mój opiekun z biura nieruchomości entuzjastycznie zapewniał, że
kupujący to poważny facet. Entuzjazm ten i mi się udzielił więc
z zapałem przystąpiłam do poszukiwania mniejszego mieszkania dla
nas. I znaleźliśmy ! Nowy budynek, mała ilość mieszkań, z
miejscem parkingowym i niezłą ceną. Debatowaliśmy z Konradem
gdzie i jakie szafy, jak zaplanować meble w aneksie kuchennym, które
drzwi przesunąć i z czego ewentualnie zrezygnować. Oczyma
wyobraźni już widziałam nas w tym nowym miejscu. A dziś rano
telefon z biura. Niestety poważny pan zrezygnował. Pomimo wiedzy,
że planowana transakcja mogła nie dojść do skutku, bo tak się
zdarza, to poczułam się rozżalona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz