Wczorajszy dzień pełen był różnych, często skrajnych, emocji.
Rano odebrałam telefon od szefa. Chciał skonsultować ze mną swoje plany podwyżki wynagrodzenia jednego z pracowników. Pracuję długo w tej firmie. Za długo. Nigdy zarobki w niej nie były dobre. Taki szefuńcio troszku, nie za dużo, misio minimalista. Osobiście od dawna chciałam z tej firmy odejść. Ale szereg różnych życiowych wydarzeń przekładały termin realizacji tych zamiarów. Gdy 2 lata temu zaczęłam pracę w zewnętrznym projekcie i finansowo poczułam dużą ulgę tym bardziej odsunęłam to w czasie . Ale wracając do dnia wczorajszego. Zapytana przez szefa jaką stawkę godzinową ja bym przyznała koledze, oczywiście zaproponowałam moim zdaniem całkiem niezłą, a on naturalnie uznał, że za wysoka i przyzna mu nieco mniejszą. Jego firma, jego decyzje. Wysłuchałam przy okazji jakie to mamy ciężkie czasy, jak czasami jest niezadowolony, bo pracownicy fizyczni nie pracują pilnie, w pocie czoła całe 8 godzin etc. I wtedy przepełniła się czara goryczy. Podczas monologu pracodawcy uspokajałam rosnące we mnie emocje i układałam myśli, by moja wypowiedź pozbawiona była złości. Gdy w słuchawce na chwilę zapanowała cisza i uznałam, że to już było wszystko co miał mi do przekazania rozpoczęłam inny temat. Wysunęłam propozycję żeby chociaż raz wsparł finansowo, na święta, swoich pracowników. Jesteśmy małą firmą, nie tworzymy żadnych funduszy pracowniczych. Nigdy pracodawca z okazji świąt nie przekazał nam bonów, premii itp. Milczałam w tej kwestii tyle lat, bo nie miałam ochoty słuchać jego wywodów, które swoim początkiem zawsze sięgały czasów PRL-u tj. lat jego młodości i pierwszych jego doświadczeń zawodowych. Znam jego życiorys niemal na pamięć. Nikt inny nie miał odwagi rozmawiać z nim na takie powiedzmy drażliwe tematy. Wczorajszego dnia ja postanowiłam zaryzykować. Jak przewidywałam, po chwili obiecującej ciszy, szef rozwinął swą przemowę. Udało mi się wtrącić parę kontrargumentów i...tradycyjnie nie otrzymałam żadnej konkretnej odpowiedzi. Może musi się z tym ciężkim tematem przespać ? Oby. Za to ja pozostałam z przewalającą się we mnie burzą myśli. Różnych myśli.
Zniechęciło mnie to wszystko na tyle, że skłonna byłam odwołać spotkanie z moim kolegą. Potem po cichu liczyłam, że Alka pochłonie jego praca na tyle, że jednak nie znajdzie czasu na chwilę rozmowy ze mną. Znalazł. Długo się nie widzieliśmy więc cierpliwie słuchałam jego opowieści nt. zdarzeń w jego życiu, które pojawiły się w tym okresie. Naprawdę było tego dużo. Słuchałam z ciekawością, pogratulowałam awansu, bo naprawdę mu się należał. Godzina naszego spotkania minęła jak z bicza strzelił. Zaczęłam się zbierać do wyjścia. I wtedy usłyszałam pewną propozycję. Mówiąc szczerze zaskoczyło mnie to totalnie. Aż usiadłam z wrażenia i popatrzyłam na Alka z niedowierzaniem. Mam teraz czas do myślenia.
Najsmutniejsza wiadomość dotarła do mnie wieczorem. Siostra mojej bliskiej koleżanki zmarła. Znałyśmy się wiele lat, nasze dzieci razem bawiły się na placu zabaw. Młoda kobieta. Miała poważną, autoimmunologiczną chorobę, ale nie brała pod uwagę zaszczepienia się na covid. Gdy zachorowała nie przyszło jej do głowy zwrócić się o pomoc medyczną. Trafiła do szpitala w stanie bardzo poważnym. Ratowano ją lekami, respiratorem i chyba nawet ecmo. Koronawirus zrujnował jej płuca, o ile pamiętam, w 60%. W ubiegłym tygodniu oddychała już bez wspomagania. Lekarze zapisali ją na listę do przeszczepu płuc. Zmarła wczoraj rano.