Powtarzam sobie "co ma być to będzie". Przecież znam to, wiem jak działa. Nie ma co się napinać. A jednak mam ochotę krzyczeć ze złości. Rozbudzono moje nadzieje na długo oczekiwane rozwiązanie pewnych spraw. Spraw, które czekają, czekają i czekają. Spraw, które blokują moje dalsze życiowe działania. Rozglądam się za innymi drzwiami, jak na razie widzę tylko gładki mur. Chciałabym wypłakać tę żałość, pozbyć się tego uwierającego osadu. Od śmierci mamy nie potrafię płakać. Czuję wzbierające się we mnie łzy, czasami potoczy się jedna po policzku. I to wszystko. Noszę w sobie ten ciężar, dzielnie go dźwigam choć czuję słabnące ramiona.
wtorek, 26 lutego 2019
poniedziałek, 25 lutego 2019
# 31
Optymistycznie
śmiałam twierdzić, że z wiekiem nabrałam dystansu do życiowych
zdarzeń, uzbroiłam się w cierpliwość i takie tam. Czasami ma
się to jednak nijak do rzeczywistości. Od około dwóch lat bujam
się ze sprzedażą mojego mieszkania. Mam podpisane umowy otwarte z
dwoma biurami nieruchomości, sama dawałam tez ogłoszenia na
różnych portalach. Zainteresowanie niewielkie, bo mieszkanie duże,
a ponadto jako, że w stanie bieżącej eksploatacji, wymaga pewnych
nakładów finansowych. Naiwna miałam nadzieję, że przy
motywatorze 500+ powiększające się rodziny zaczną szukać
mieszkań większych niż M2. To było moje pobożne życzenie,
którego echo coraz bardziej cichnie. W okresie minionych dwóch
tygodni sprawa sprzedaży nabrała tempa. Znalazł się pan, który
obejrzał mieszkanie sam, za tydzień ze swoją rodziną i sprawy
nabrały tempa. Ustaliliśmy termin podpisania umowy przedwstępnej,
mój opiekun z biura nieruchomości entuzjastycznie zapewniał, że
kupujący to poważny facet. Entuzjazm ten i mi się udzielił więc
z zapałem przystąpiłam do poszukiwania mniejszego mieszkania dla
nas. I znaleźliśmy ! Nowy budynek, mała ilość mieszkań, z
miejscem parkingowym i niezłą ceną. Debatowaliśmy z Konradem
gdzie i jakie szafy, jak zaplanować meble w aneksie kuchennym, które
drzwi przesunąć i z czego ewentualnie zrezygnować. Oczyma
wyobraźni już widziałam nas w tym nowym miejscu. A dziś rano
telefon z biura. Niestety poważny pan zrezygnował. Pomimo wiedzy,
że planowana transakcja mogła nie dojść do skutku, bo tak się
zdarza, to poczułam się rozżalona.
piątek, 8 lutego 2019
# 30
To
już drugi miesiąc tego roku. Jak z bicza strzelił. Spoglądam na
chwilę za siebie.
Wigilia spędzona z liczną rodziną Konrada.
Było gwarno i bardzo miło. Pozostałe świąteczne dni byliśmy w
domu goszcząc u siebie dzieci i oddając się błogiemu
„nicnierobieniu”.
Potem ślub i wesele, tym razem bratanka
Konrada. Wszystko na świetnym poziomie.
I na koniec mało udana
zabawa sylwestrowa w lokalu. Miejsce na tę zabawę wybieraliśmy na
chybił trafił i niestety nie trafiliśmy najlepiej. Niektóre
ciepłe przekąski podawane były w żenujących ilościach, na
stołach talerze z wędliną zaopatrzone skromnie i nikt ich nie
uzupełniał. Nie za duży wybór sałatek i przekąsek. Na każdym
stole mało kusząca patera z ciastem i owocami. DJ kompletnie nie
potrafił zachęcić do zabawy, a muzyka słaba. Wróciliśmy do
domu ok. godz. 2, a ja z przyjemnością opuszczałam ten lokal.
Potem nastąpiło kilka, mega pracowitych dni, by wsiąść w
samochód i po ponad 700 km jazdy znaleźć się nad ukochanym
Bałtykiem. Trzy tygodnie pobytu w sanatorium. Dobre miejsce, ok.
100 m od morza, fajny pokój, smaczne wyżywienie, życzliwa obsługa,
dobre zabiegi rehabilitacyjne Trafiliśmy idealnie, choć
towarzystwo było od nas nieco starsze. Może tylko pogoda nas nie
rozpieszczała, bo rzadko widzieliśmy słońce, a szaro-bure kolory
za oknem nie wprawiały w najlepszy nastrój. Ale odpoczęliśmy.
Bardzo rzadko zdarza mi się ucinać sobie drzemkę popołudniu, a w
sanatorium przychodziłam do pokoju, po np. borowinowym okładzie
lub basenie solankowym i musiałam troszkę pospać. Parę razy
mieliśmy okazję wybrać się na taneczne „fajfy”. Może jestem
wybredna, bo zniechęcał mnie repertuar muzyczny. To jeszcze nie
moje klimaty. Prawie codzienne spacery brzegiem morza wpływały na
mnie relaksująco. Chyba moje hashi zostało zaatakowane solidną
dawką jodu, bo podczas minionej, czwartkowej wizyty u endokrynologa
zmniejszono mi dawkę tyroksyny. Potem droga powrotna do domu w
towarzystwie kapryśnej aury i wskakujemy w naszą codzienność.
Mnóstwo pracy „na przedwczoraj”, napastliwe
terminy.........szaleństwo. Dziś już mogę skupić się na pracy
bieżącej. I ulubiony dzień – piątek, a w perspektywie nader
towarzyski weekend.
Subskrybuj:
Posty (Atom)