środa, 30 września 2020

# 48

 Nie ma czasu na nic innego... Takie jest życie i nikt nie ucieknie z tego świata żywy. Jeszcze jest czas, więc żyj dla przyjemności, jutra może już nie być. Jedz co chcesz, chodź po słońcu, kąp się w morzu... Powiedz prawdę, kiedy to poczujesz. Bądź szalony, bądź głupi. Bądź dziwny. Bądź sobą, nie ma czasu na nic innego."


~ Richard Gere


    Kiedy myśli w mojej głowie zaczynają coraz głośniej rezonować, wtedy budzą się moje przerażacze i usiłują się we mnie na nowo rozgościć. Znam to uczucie zapadania w złudnie miękkie poczucie bezradności, więc bez zbędnego czekania mówię STOP ! 

     Wracam do słów jednego z moich ulubionych aktorów, którego zawsze postrzegałam jako pełnego spokoju i życiowej mądrości. Kilka głębokich oddechów i znów mam siebie na wyłączność. Jestem sobą. Jestem tu i teraz. Cokolwiek mogę teraz zrobić, to na pewno to zrobię. A cała reszta, na którą nie mam wpływu ?  Niech się dzieje sama. Przywracam w sobie przekonanie, że zawsze jest jakieś rozwiązanie, że nie warto się wszystkim martwić.


poniedziałek, 28 września 2020

# 47

     Piękne było lato tego roku. Choć z każdym, kolejnym rokiem coraz gorzej znoszę wysokie temperatury, to jednak z przyjemnością korzystałam z pełnych słońca dni. W tym roku wyjątkowo nie wzięłam urlopu w okresie letnim. Czekałam na skierowanie do sanatorium, którego termin, ze względu na koronawirusa, został znacznie przesunięty w czasie. Miałam wyjechać do uzdrowiska właśnie w ramach urlopu wypoczynkowego Stąd więc obecnie moje większe „zmęczenie materiału” tym bardziej, że pracuję na dwóch etatach. I na karb tego zmęczenia kładłam narastającą we mnie niechęć do pomagania osobom, które biorą udział w programach pomocowych. Szczególnie przed spotkaniami z p. Ewą musiałam mocno pilnować irytacji i uzbrajać się w grubą osłonę z asertywności. Te programy z założenia mają pomagać, ale w przypadku p. Ewy są one wyręczającymi. Asystenci sprowadzeni są do roli służącego. Zastanawiałam się, w którym momencie idea tych działań wskakuje na zupełnie inny tor. Do tych ciekawych projektów trafiają chyba często niewłaściwe osoby, którym się zwyczajnie nie chce włożyć więcej wysiłku w swą codzienność. To nie jest kwestia tego, że w związku z posiadanymi ograniczeniami nie radzą sobie z pewnymi czynnościami, ile wygodą możliwości wyręczenia się inną osobą. A przecież ja mam pomóc pokonać pewne bariery, wesprzeć w razie potrzeby, towarzyszyć w załatwianiu różnych spraw. Niestety, moja rola została sprowadzona do funkcji całkowitego zastępstwa w każdym możliwym działaniu. Próbowałam rozmawiać z p. Ewą, namawiać do zwiększenia aktywności. Ale moje słowa trafiały na solidny mur „wiem lepiej co jest dla mnie dobre”. Parę miesięcy temu włożyłam wiele starań, by otrzymała dotację na zakup elektrycznego skutera. Udało się i razem cieszyłyśmy się perspektywą wspólnych wyjść na zakupy. Jak dotąd moja podopieczna tylko kilka razy siadła za kierownicę sprzętu, w tym 3 razy wyjechała sama poza własne podwórko. Ciągle słyszę, że czuje się fatalnie, że ciągle coś innego jej dolega. Moim zdaniem wiele tych dolegliwości związanych jest z jej praktycznie żadną aktywnością fizyczną. Ewa zżyma się na swojego lekarza, który ze sporym dystansem podchodzi do zgłaszanych przez nią problemów zdrowotnych. I nie jest to bagatelizowanie jej stanu zdrowia. P. Ewa zachowuje się jak hipochondryk. Ze względu na moje problemy z kręgosłupem unikam noszenia ciężarów. Więc zakupy dla mojej podopiecznej staram się robić częściej, a mniej. Już kilka razy prosiła mnie ona o zakup wody mineralnej nie na sztuki, ale całej zgrzewki. Grzecznie odmawiałam wyjaśniając, że z racji zdrowotnych nie noszę takich ciężarów. Niby słyszy i rozumie, ale co jakiś czas ten temat wraca. Nie jestem jedyną osobą, która na co dzień pomaga p. Ewie. Jednak są to tylko kobiety. Zapytałam ostatnio dlaczego jej syn, który jest młodym człowiekiem i ma samochód, nie podjedzie do sklepu, lub hurtowni, i nie zakupi tam kilku zgrzewek wody, by zabezpieczyć w nią swoją matkę ? Tym bardziej, że w domu jest miejsce, by tych kilka opakowań postawić. Nic nie odpowiedziała. Mam wrażenie, że za wszelką cenę chce odciążyć swoją najbliższą rodzinę. Na wszelkie możliwe sposoby tłumaczy ich nieobecność brakiem czasu, by ją odwiedzić, by zachęcić do aktywności. Dzieci i wnuki rzadko ją odwiedzają i nie interesuje ich to, że czasami przydałaby się ich pomoc, a przede wszystkim życzliwa troska osób najbliższych. P. Ewa dzielnie chce dać sobie sama radę. Tylko czy naprawdę właśnie tak to ma wyglądać? Najbliższej rodzinie, czy też samej osobie niepełnosprawnej należy pomóc, ale nie wyręczać. Znam kilka osób, które zmagają się z chorobami, ale nie pozwalają im na odebranie normalnej codzienności. Jest ona okupiona większym wysiłkiem, ale są samodzielni i życiowo sprawni. A moja podopieczna z każdym dniem staje się nieporadna, zmęczona życiem i zgorzkniała. Temat rzeka.

    Rozmawiałam ostatnio z moją przyjaciółką Małgosią. Od wielu lat pracuje w domu opieki. Podziela moje spostrzeżenia w tym temacie. Pomoc ludziom, która polega na wyręczaniu ich z różnych czynności, które z powodzeniem sami mogą wykonywać, czyni tych ludzi bezradnymi, wygodnymi i roszczeniowymi. Z każdym rokiem stajemy się starsi, niektóre rzeczy zaczynają być dla nas trudniejsze w wykonaniu. Ale nie oznacza to, że w związku z tym mamy scedować je na inne osoby. Codzienność jest treningiem, który powoduje, że jesteśmy sprawni i fizycznie, i intelektualnie. Małgosia jednej z osób personelu, która odeszła na emeryturę, spotkawszy ja na ulicy, zadała pytanie. Czy nie ma ochoty, teraz już niezobowiązująco, odwiedzić znajomych pensjonariuszy ? Ta stanowczo odpowiedziała, że nigdy ! Że nareszcie nie musi przyjeżdżać w miejsce pełne piranii, hien i szakali.

wtorek, 22 września 2020

# 46

     Nie miałam ani chęci, ani czasu, by dokładniej zagłębić się w siebie i przeanalizować dlaczego obecnie w moim życiu dzieje się tak, a nie inaczej. Dlaczego po moim ubiegłorocznym, satysfakcjonującym schudnięciu dopadł mnie efekt jo-jo. Po diecie wiedziałam jak mam się dalej odżywiać i byłam przekonana, że wszystko pójdzie po mojej myśli. Po codziennej pracy na 1,5 etatu wracałam do domu, do którego tak naprawdę podświadomie wracać nie chciałam. I tam kompulsywnie zajadałam stres. Nie były to góry jedzenia, którym rekompensowałam sobie niezadowolenie. Jednak wystarczyło to, bym po kilku miesiącach obecnie nie mieściła się w swoje ubrania. Po niedzieli, którą z własnej woli spędziłam w domu, dotarło do mnie jak negatywnie wpływa na mnie to mieszkanie, a konkretnie miejsce jego położenia. Po wielu tygodniach mojej walki, która polegała m.in. na wzywaniu policji, korespondencji z administratorem, w sąsiedztwie można powiedzieć, że zapanował spokój. Ale zdarza się, tak jak miało to miejsce w minioną niedzielę, że przez wiele godzin dochodzą do mnie odgłosy libacji w kamienicy naprzeciwko. I wiem, że jest źle, bo budzą się we mnie uśpione demony z przeszłości. Mój ojciec zafundował mi takie dzieciństwo i pamięć tych nocy, gdy za ścianą trwała pijacka impreza, w określonych sytuacjach wraca jak bumerang. Ogromny dyskomfort psychiczny jaki wtedy czuję niszczy mnie od środka. Powiedziałam sobie dość ! Podjęłam decyzję o sprzedaży mojego mieszkania i wczoraj podpisałam umowę pośrednictwa z biurem. Chociaż szkoda mi tego wysiłku jaki włożyłam w ten lokal, by mógł być moim wymarzonym domem i naprawdę świetnych, najbliższych sąsiadów, to nie mam wątpliwości co do słuszności tej decyzji. Gotowa jestem zostawić wszystko i znaleźć miejsce, które będzie dla mnie dobre.