piątek, 26 października 2018

# 26

Piękne było tegoroczne lato, pełne słońca i wysokich temperatur. I jeszcze do niedawna jesień otulała promieniami słońca i ciepłem. Aż chciało się wyjść z domu na spacer. Konrad dał się nawet skusić na kilkugodzinny wypad poza miasto. Wróciliśmy pełni pozytywnej energii i zaopatrzeni w pachnący miód – on gryczany, a ja borówkowy. Pachnie i smakuje wyśmienicie.
Od kilku dni aura typowo jesienna. Zimno i deszczowo. Taka kolej rzeczy więc się z tym godzę, ale coś na podobieństwo depresji, nieproszone zagląda w moje progi. Mam ogromne problemy z wyjściem z domu po powrocie z pracy. Walczę z potężną niechęcią by pojechać na lekcję niemieckiego. Nie znajduję nawet chęci, by usiąść do pracy domowej, do powtórzeń.  Podziwiam pracowitość Konrada. Z niecierpliwością wyczekuję wolnego weekendu, by móc dłużej pozostać w ciepłym łóżku, by bez potrzeby nie wychodzić z domu, by móc poszwendać się po mieszkaniu ze skwaszoną miną i nie ubierać ust w słaby uśmiech. Będę mogła oddać się lekturze książki, wysłuchać spokojnie zakupionych ostatnio płyt muzycznych, może nawet obejrzeć jakieś filmy. Tik tak tik tak... piątkowo odliczam czas do godz. 15.  Zauroczona "Fall on me", utworem wykonanym wspólnie przez ojca i syna, zamówiłam nową płytę Andrea Bocelli.  Zapowiada się więc dziś wspaniała duchowa uczta.
Anita szczęśliwie się odnalazła. Ale to wydarzenie było ostatnim gwoździem do trumny związku z Klaudią. Dobrze, że jak na razie ich rozstanie przebiega spokojnie. Oby tak pozostało. Mój kiepski nastrój przyczynił się do spięcia jakie miałam z Anitą. Na razie obydwie milczymy. Mam świadomość, że mogłam powiedzieć pewne rzeczy spokojnie. Ale tego dnia nie potrafiłam inaczej. Całkiem na poważnie zastanawiam się nad tym co dalej z naszą znajomością. Nie chcę pod wpływem emocji podejmować ostatecznych decyzji.