Czekałam na lato z niecierpliwością, ale czerwcowe upały bardzo szybko mnie zmęczyły. I jak na razie nie zapowiada się, by upiornie gorąca i duszna aura, już lipca, odpuściła. Siedzę w biurze, gdzie po godzinie 12 temperatura dochodzi do 30 st. Nie ma szans tutaj na klimę. Ważne sprawy załatwiam tuż po przyjściu do pracy, gdzie jest szansa jeszcze na nieco chłodniejszy powiew powietrza. Potem mój mózg się wyłącza. A gdy ponownie łapie tryb „on” pojawia się np. życzenie, by to lato było ostatnim w tej firmie. Powrót do domu środkami komunikacji miejskiej jest hardkorowym doznaniem. Czasami, przy tzw. okazji, pod pracę podjeżdża autem Konrad, ale pomimo włączonej klimatyzacji słońce, które operuje przez okna też nieźle daje w kość. Resztką sił docieram do domu, chłodny prysznic i nic więcej nie jestem w stanie robić. Parę pomysłów wykończeniowych w mieszkaniu czeka na bardziej przyjazne ku temu warunki. Nie sądzę bym je wdrożyła w życie przed zabiegiem artroskopii. Im bliżej terminu, tym staw kolanowy coraz bardziej daje o sobie znać opuchlizną i bólem. Obawiam się znieczulenia oraz późniejszego powrotu do sprawności. Ale nie będę, po raz kolejny, przekładać daty tej operacji.
Jest czwartek, a ja czuję jakbym pracowała przez dwa tygodnie non stop. Chciałabym wyjechać na kilka dni, zaszyć się w jakiejś głuszy, bez telefonu, internetu. Niestety, na taki luksus nie mam szans. Za tydzień wcielamy w życie pomysł Konrada i jedziemy do jego przyjaciela, w zachodnią część Polski. Szmat drogi, ale nie chcę tego torpedować. Dla mnie najlepszą obecnie metodą podróży jest teleportacja. Ubolewam, że na razie pozostaje to w sferze marzeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz