Lipiec....już
wskoczył w swą drugą połowę. Liczyłam na piękną, słoneczną
pogodę...przecież to wakacje. A tu.......słabo ze słońcem.
Pełni
entuzjazmu kupiliśmy z Konradem, na sieci, leżaki do opalania.
Niestety, jeden z nich musiałam reklamować. Wrrrr....... Uroki zakupów on-line.
Na szczęście firma szybko i sprawnie moje sugestie zwrotu
pieniędzy wzięła pod uwagę i po małych perturbacjach otrzymałam
zwrot gotówki na konto. Dla siebie fajny leżak kupiłam w sklepie
stacjonarnym. Zanim skompletowaliśmy sprzęt do opalania przez cały
ten czas pogoda nie umożliwiała korzystania z niego. Nadciągnęły
chmury strasząc ewentualnym deszczem. Nie było go za wiele, a
ziemia spragniona każdej kropli. Ja też patrzyłam w niebo z
nadzieją, że porządnie popada, planując nawet wyjście na deszcz,
by zmoknąć. I taka pogoda utrzymuje się do dziś. Mało słońca, trochę deszczu, w porywach pada więcej. Śmiejemy się
z Konradem, że być może tego lata z nowego zakupu nie skorzystamy.
Od
pewnego czasu z przyjemnością wracam do wspomnienia naszego
ubiegłorocznego spływu kajakiem na Mazurach. Po raz pierwszy
zasiadłam w kajaku więc miałam pewne obawy, ale po paru minutach
przekonałam się jak świetny to był pomysł. Cudowna okolica,
możliwość podpłynięcia do brzegu i popływania, cisza i
przejrzysta woda. Nie miało znaczenia, że bolały ręce, a na
dłoniach pojawiły się pęcherze. Wyjechałam stamtąd
przeszczęśliwa z mega naładowanymi akumulatorami. Teraz
spontanicznie wpadliśmy na pomysł, że może powtórzymy tę
mazurską przygodę. Szybko przeanalizowaliśmy nasze finansowe
możliwości. Następnie jeden czy dwa telefony i mamy już nocleg.
Kajak dzisiaj został zarezerwowany. Przecież jeśli coś ma się
wydarzyć to wszystko będzie temu sprzyjało. I sprzyja. Staram
się nie przeforsowywać na siłę pomysłów, które co chwila
napotykają na trudności. Mówię sobie...może to nie ten czas. A
Mazury są właśnie tym czasem....doskonale!
W
czerwcu bardzo mocno dała o sobie znać tzw. „ostroga” w prawej stopie.
Zbagatelizowałam problem, ale kiedy ból solidnie dał mi w kość
poszłam do lekarza. Chyba na „ładne oczy”, bo żadnych badań
nie musiałam robić, dostałam skierowanie na zabiegi
rehabilitacyjne. Pod koniec lipca je rozpocznę. Do tego czasu
próbuję na własny koszt korzystać z fali uderzeniowej i
ultradźwięków. Ból bardzo powoli, ale mija. Mam nadzieję, że
przepisane zabiegi pozwolą mi wrócić do pełnej sprawności.
Przecież w perspektywie mam w sierpniu wyjazd jako wychowawca
kolonijny nad morze. A tuż przed wyjazdem wesele mojej chrzestnej córki. Ze względu na dawne niesnaski z tą częścią rodziny nie mam ochoty tam jechać, ale widziałam jak bardzo jej zależy. Zapewne to będzie jedyna okazja, by po wielu latach spotkać się w takim gronie rodzinnym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz