Przychodzi taki dzień, gdy
nieoczekiwanie, nawet w środku tego dnia, wpadam na nieproszonego
gościa, a ten zagarnia mnie do siebie swymi ramionami. Dzieje się
to tak szybko i sprawnie, że nim się obejrzę cała moja pozytywna
energia znika niczym kamfora. Właśnie wczoraj tak się stało.
Spotkanie po pracy z koleżanką nie było w stanie przegonić smutku
we mnie. Beznamiętnie podzieliłam się wrażeniami z ostatnich
wydarzeń. Z niechęcią grzebałam w zamówionej sałatce z
grillowanym kurczakiem i jeszcze bardziej zniechęciłam się do
rukoli. Z ulgą wyszłam z restauracji i zadzwoniłam po Konrada, by
mnie zabrał do domu. A dziś.....za oknem piękne słońce, a ja
nadal smęcę. Najchętniej rzuciłabym wszystko i zaszyła się w
najodleglejszym krańcu świata....sama ! Jak mawiał Piotr Bałtroczyk....boli mnie w człowieku......
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz