wtorek, 27 marca 2018

# 15


Tak jak wiele innych wydarzeń godzina „W” nadeszła, wybrzmiała i stała się przeszłością. Trzymając mocno dłoń Konrada weszłam, prawie jak w paszczę lwa, do tzw. pokoju VIP, uścisnęłam kilkanaście dłoni nie zapamiętując praktycznie żadnego imienia, a potem było już zwyczajnie. Wbrew moim obawom moja osoba nie budziła raczej zbyt wielkiego zainteresowania, a przynajmniej takiego, z którym czułabym się źle. Część rozrywkowa, która była niespodzianką dla jubilata, najbardziej trafiła w gust panów i dzieciaków. Potem wszyscy pojechaliśmy do domu brata Konrada, by przy wspólnym stole oddać się przyjemności konsumpcji przygotowanych smakołyków. Udało mi się nawet zamienić parę zdań z paniami, a od uśmiechów bolały mnie mięśnie twarzy. Zaskoczył mnie wiek gości, bo nie licząc rodziców, z Konradem byliśmy najstarsi. Reszta towarzystwa przybyła z małymi dzieciaczkami. Dom jubilata znajduje się spory kawałek od miasta, a ja z wygody nie garnęłam się do prowadzenia samochodu, więc kierowcą był Konrad. Pożegnaliśmy się tuz po godzinie 20.oo. Wróciliśmy do domu oboje w doskonałych nastrojach. Konrad był szczęśliwy, że nie spanikowałam i pojechałam na tę imprezę, a ja z przyjemnością patrzyłam jak cieszy się, że powoli wchodzę w jego rodzinę. Podobnie jak ja odetchnął chyba z ulgą, że wszystko poszło gładko, a jego brat z żoną przyjęli mnie z dużą życzliwością. Na do widzenia otrzymaliśmy zaproszenie do następnych odwiedzin.
Mamę Konrada, która nie przepada za takimi dużymi spędami towarzyskimi i na imprezie była nieobecna, poznałam dopiero w poniedziałek. Zupełnie spontanicznie Konrad zabrał mnie do swojego rodzinnego domu, gdy przejeżdżaliśmy w pobliżu. Nie miałam więc czasu na pisanie możliwych scenariuszy. Było naturalnie i miło.
Z każdym dniem coraz bardziej rośnie moja radość na zbliżający się wyjazd świąteczny. Przyda nam się taki odpoczynek z dala od naszej codzienności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz