Znamy
się prawie 2 lata. Kiedy Cię poznałam nie miałam już ochoty na
nowo budować kolejnego związku. Niedawno zakończyłam ten, który stopniowo
nabierał całkiem realnych kształtów. Tak skrupulatnie, krok po
kroku, realizowaliśmy z S. nasze plany, że ani się obejrzałam jak
wszystko się rozsypało. Powiedziałam sobie, że pewnie nie jest
mi pisane przejść pozostałą część życia w towarzystwie kogoś
bliskiego. Może nie potrafię, nie mam szczęścia i takie tam.
Oswoiłam samotność, nawet dałam jej większe pole do popisu, bo
zaprzestałam pilnie zagospodarowywać swój wolny czas. Było to
oczywiście jakimś kosztem, ale nie chciałam o tym myśleć.
Twoje słowa wzbudziły moje zainteresowanie, zatrzymały na dłuższą
chwilę i rozbudziły chęć poznania Ciebie. Gdy się spotkaliśmy
na szczęście serce nie zaczęło mocniej bić tylko całkiem
spokojnie mogłam się Tobie przyjrzeć. Gaduła z Ciebie więc
miałam szansę Cię wysłuchać, pozwolić by Twoje słowa swobodnie
przepływały przeze mnie układając się w Twój obraz. Oczywiście
fizycznie podobałeś mi się, ale to było tak mało ważne wtedy.
Miałeś w sobie taką szczerość i ufność dziecka. Zaciekawiło
mnie to, ale też wyostrzyła się moja ostrożność. Tak,
tak....nieufność....jeden z moich przerażaczy. Lubiłam spotkania
z Tobą, odkrywanie podobieństw, fajne dialogi, wygłupy, śmiechoterapię do łez, wspólne wypady w
Polskę. Dopiero pewne sytuacje, które zmusiły mnie do
przemyślenia „co dalej z moim życiem” spowodowały to, że
zauważyłam jak dużo jest Ciebie w mojej codzienności. Niezauważenie stałeś się jej częścią, bardzo ważną zresztą.
I tak jest do dziś.
Więc kiedy wczoraj zadzwoniłeś do mnie z
informacją, że miałeś wypadek (a może użyłeś słowa kolizja),
przez długą chwilę stałam przerażona z telefonem w dłoni.
Uspokoiłeś mnie, że nic Ci się nie stało i będziesz na bieżąco
się odzywał. W pierwszym momencie zgodziłam się z Tobą i
zaczęłam szykować się do wyjścia do pracy. Przecież czekają
tam na mnie ważne terminy i szef, który beze mnie paru spraw nie
ogarnie. A po chwili nareszcie przestałam być taka chłodnie
racjonalna i dałam dojść do głosu sercu. Zadzwoniłam do szefa
informując go, że mam pewien problem i później będę w pracy.
Wsiadłam w taksówkę i pojechałam do szpitala, do Ciebie. Mój
niepokój zmniejszył się dopiero, gdy Cię zobaczyłam. Co prawda
na wózku, ale bez bandaży, gipsów itp. Jak dobrze, że nic Ci się
nie stało. Że jesteś cały i zdrowy. Zostałam w Tobą na czas
tych wszystkich rutynowych badań potwierdzających to, że wyszedłeś
z tego tylko z obolałym kręgosłupem.
Przez brak doświadczenia,
niefrasobliwość, nieuwagę, czy cokolwiek innego, młodego kierowcy
straciliśmy tylko samochód.
Czekamy na załatwienie spraw z ubezpieczycielem. Na ten czas dostaliśmy prawie nowe auto zastępcze i zgodnie porzuciliśmy pomysł, by na świąteczny wyjazd wybrać się jednym samochodem ze znajomymi. Na tę chwilę wyłączamy pragmatyzm. Zapominamy o mniejszych kosztach podróży, korzystamy z okazji i komfortowo, we dwójkę pojedziemy tym całkiem fajnym zastępczakiem. Na mp3 czeka już, do wspólnego odśpiewania podczas jazdy, pokaźna składanka muzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz