Sobota. Plan spania do godz. 9.oo nie powiódł się. Wstałam przed godz. 7.oo i po śniadaniu zabrałam się za obieranie jabłek do szarlotki. Konrad nie mógł znieść samotności w łóżku i godzinę po mnie już był obok w kuchni. Szarlotka, jako deser, miała być jego dziełem. Kuchnię powoli wypełniał aromat smażonych jabłek, a ja patrzyłam z uśmiechem jak zagniata ciasto. Zawsze lubiłam przyglądać się mężczyznom podczas pracy, którą w danej chwili wykonują. Obserwowałam silne ramiona Konrada, jego napinające się mięśnie tuż pod opaloną skórą, mocne dłonie łączące cierpliwie wszystkie składniki. Gdy gotowe, surowe ciasto wylądowało w lodówce Konrad pojechał do resztę zakupów, a ja zajęłam się sprzątaniem mieszkania. Wyrobiłam się tuż przed jego powrotem. Bardzo miło mnie zaskoczył wręczając mi bukiet żonkili. Obiad z bratem był bardzo miłym czasem spędzonym we trójkę. Przygotowane potrawy smakowały, deser udał się jak nigdy.
W niedzielę udało mi się dłużej pozostać w objęciach Morfeusza. Jak nigdy spałam smacznie, a Konrad po przebudzeniu, by sobie osłodzić chwile oczekiwania na moment, gdy otworzę wreszcie oczy, czytał książkę. Za oknem całkiem niezły mróz i przepiękne słońce. Zdecydowaliśmy się na spacer, tuż po śniadaniu. Wybraliśmy się nad nasz lokalny zalew. Wędrówka ścieżką rowerową była bardzo przyjemna. Pokonaliśmy tego dnia ładnych parę kilometrów, realizując nawet ponad plan wykonanie 10000 kroków. Wróciliśmy lekko podmarznięci, ale za to z naładowanymi endorfinami akumulatorami. Dopiero, gdy usiedliśmy w fotelach, z gorącą herbatą, odczuliśmy co to znaczy taki spacer dla nas. Ponad rok trwa porzucenie przez nas większej aktywności fizycznej. Musiałam znaleźć przyczynę nieustannego kaszlu, który mnie męczył. Dlatego zrezygnowałam z basenu, a przy okazji i Konrad. Systematyczne odwiedzałam poradnię pulmonologiczną i wykonywałam różne badania. Był moment, że pani doktor zaczęła mnie leczyć metodą prób i błędów. Dostałam przeróżne leki, w tym wziewki. Ponieważ nie były skuteczne odstawiłam je, oczywiście informując o tym lekarza. Mijały miesiące, a kaszel odpuścił nieco tylko w lecie, gdy byłam nad morzem. Ostatnie badanie wykluczyło problem z płucami i stwierdzono, że najprawdopodobniej mam refluks i to on jest przyczyną mojego kaszlu. Najprawdopodobniej...no właśnie. Nie lubię przyjmować leków ot tak. Tym bardziej, że medykamenty od tego schorzenia mają sporo skutków ubocznych. Postanowiłam spróbować leków ziołowych, w tym także picie naparu z siemienia lnianego. Jak na razie czuję ulgę. Nadszedł więc czas, by zwiększyć moją/naszą aktywność fizyczną. W perspektywie więc powrót do pływania i systematyczne wykonywanie 10000 kroków dziennie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz