środa, 26 sierpnia 2020

# 45

    Już ponad rok, poza swoją pracą zawodową, wykonuję obowiązki związane z pewnym projektem. Projekt społeczny dla osób niepełnosprawnych. To zajęcie jest z zupełnie innej dziedziny niż moje wykształcenie i główna praca, ale posiadam dodatkowe kursy, które dają mi uprawnienia także w takim zakresie. Beneficjentami są osoby w różnym wieku, posiadające przeróżne schorzenia. Obserwuję tych ludzi, czasami zżymam się na pewne schematy, cieszę się ich sukcesami, pocieszam, wspieram, motywuję i pomagam. Dzięki nim wzmacniam swą wdzięczność za własną sprawność, za zdrowe dziecko, za możliwość prowadzenia normalnego życia zdrowego człowieka. Przystępując do tego przedsięwzięcia miałam w głowie wspomnienie matek dzieci niepełnosprawnych okupującym gmach Sejmu. Co prawda jak dotąd sama, przez kilka miesięcy, zajmowałam się chorą na nowotwór mamą, ale to zupełnie inna bajka. Nie miałam wielkiego wyobrażenia ile trudu niesie ze sobą codzienność z dzieckiem, które wymaga całodobowej opieki. Bardzo chciałam móc odciążyć taką mamę, by miała chwilę wytchnienia od trudnej codzienności, by mogła wyjść np. do fryzjera, spotkać się ze znajomymi na kawę itp. Nie wiem ile takich kobiet korzysta z dobrodziejstwa tych planów pomocowych. 

 Osobiście mam pod swoją opieką m.in. niespełna 30-letnią dziewczynę z porażeniem mózgowym Marię oraz 60-letnią panią Ewę z m.in. RZS. Mama Marysi to mama-kwoka, która za punkt honoru postawiła sobie otoczenie jej opieką w bardzo szerokim zakresie. Nie ma mowy, by skorzystała z mojej obecności i wyrwała się z domu, by złapać oddech. Skupiła się na pomocy choremu dziecku, ale niestety zapomniała o, moim zdaniem najważniejszym. Wyręczała swoje dziecko gdzie tylko było to możliwe czym się przyczyniła do jej bezradności w wielu życiowych czynnościach. Zdaję sobie sprawę ile wysiłku i codziennej, żmudnej często pracy kosztuje wychowywanie dziecka niepełnosprawnego. Chylę czoła przed takimi rodzicami. Widziałam, na przykładzie moich wychowanków na turnusach rehabilitacyjnych, że ten wysiłek może przynieść wymierne efekty. Takie dziecko dorasta i staje się samodzielne, oczywiście na miarę swoich możliwości. A moja podopieczna Marysia, chociaż posiada wiele możliwości samoobsługi, jest osobą pasywną. Jej mama – Krystyna, zmęczona już całodobową opieką, chciałaby teraz, by córka jej pomagała, by samodzielnie wykonywała czynności wokół siebie. Ale jej wymagania w tym kierunku spotykają się nie tylko z buntem, olewaniem, ale także z agresją. Rozmawiałam z Marysią, która słucha, z trudem podejmuje dialog, ale i tak na drugi dzień wraca do swojego wygodnego schematu. Wspieram rozmową i dobrym słowem Krystynę, choć wiem, że jak sobie pościeliła...... Obydwie wymagają terapii i mają możliwość, szybciej niż inni, z takowej skorzystać. Po dwóch, trzech spotkaniach kończy się jak zwykle.....przestają na nie chodzić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz