Piękny
jest październik tego roku. Pełen słońca i ciepła. Z
przyjemnością wystawiam twarz do słońca, zamykam oczy i przenoszę
się do mojej, jak to określił Maciej, nibylandii. Być może
spogląda na mnie teraz z miejsca, do którego wybył zbyt wcześnie.
Ponagla mnie spojrzeniem...no idźże wreszcie...nie obawiaj
się...realizuj śmiało marzenia. Niestety nie uspokajają się we
mnie liczne lęki. Dwa tygodnie temu zdecydowałam się skorzystać
z pomocy specjalisty. Może nie dzieje się nic mocno niepokojącego,
ale postępujące uczucie przygnębienia dało się zauważyć. Po
szczegółowym wywiadzie dostałam swoją „pigułkę szczęścia”.
Wystraszyły mnie skutki uboczne medykamentu, ale zdecydowałam się
przyjąć na początek tę najmniejszą dawkę. Po tygodniu, wg
zaleceń mojego lekarza, dawkę zwiększyłam. Nie zauważyłam
żadnych z podanych w ulotce działań niepożądanych. Muszę
poczekać jeszcze trochę aż specyfik zacznie działać. Dziś mam
wolne popołudnie, więc po pracy zamierzam do domu wrócić „własną
dwójką”. Czas wdrożyć jakiś wysiłek fizyczny, bo efekty
letniej diety szybko znikną. Przy okazji złapię jeszcze trochę
endorfin...tego nigdy za wiele.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz