Im dłużej istnieję na tym świecie tym bardziej zaczyna mnie on mierzić. Coraz częściej nie rozumiem ludzi, a ich zachowania mnie zniesmaczają powodując, że znacznie mniej mam ochotę na kontakt z nimi.
W
nocy z piątku na sobotę odbyłam tournee po szpitalach. Nagły
przypadek dotyczył mojego syna Piotra. Gdyby nie nasz telefon do
niego, związany z bieżącymi sprawami, zapewne dorosły człowiek
zostałby w łóżku myśląc o porannym wstaniu do pracy. Intuicja
matki podpowiadała, by jednak podjechać do niego i sprawdzić co
się dzieje. Wysoka temperatura, która po podaniu medykamentu nie
zamierzała się zmniejszyć, skłoniła nas do podjęcia decyzji o
szukaniu pomocy najpierw u lekarza dyżurnego. Nie mógł nam
niestety znacząco pomóc więc odesłał nas na SOR. Mieliśmy do
wyboru nawet dwa. W międzyczasie zaczął padać deszcz, który
przemoczył nas w czasie pokonywania krótkiego odcinka drogi od
samochodu do budynku szpitala. Tłum ludzi. Obojętność
personelu. Długi okres oczekiwania na przyjęcie. Krótkie,
podstawowe badania, następnie oględziny obolałych nóg syna ot po
prostu w poczekalni, w bliskiej obecności innych chorych.
Poszanowanie godności i intymności pacjenta to pojęcie kompletnie
abstrakcyjne dla lekarza. Niczym kurczak na taśmie produkcyjnej
poddany krótkiej ocenie czy się nadaje z wyglądu, czy też może
nie. Potem informacja – kit, że źle trafiliśmy, że musimy
jechać do innego szpitala. Na moje sarkastyczne pytanie, czy chce
nam pani powiedzieć, że istnieje rejonizacja SOR ?, otrzymaliśmy
potwierdzenie ! Nie wierzyłam własnym uszom. Ugryzłam się
język, by powstrzymać się od polemiki z osobą, która
beznamiętnie odmówiła nam pomocy. Przebiliśmy się ponownie
przez ścianę deszczu udając się do innej placówki, w której jak
się okazało SOR jako taki już nie istnieje. Dzięki podpowiedzi
zaspanej pielęgniarki trafiliśmy na oddział nocny, który na
szczęście był w pobliżu. Nie był to SOR, ale nie odmówiono nam
pomocy. Piotr miał nawet wykonane badanie, które nie potwierdziło
podejrzeń o poważną chorobę. W związku z tymi podejrzeniami,
oczekując na wizytę u specjalisty, moje dziecko przez ponad miesiąc
karmiło się heparyną. Wróciliśmy do domów grubo po północy.
Ciąg dalszy diagnozowania choroby, która od dłuższego czasu
męczyła Piotra, nastąpił wczoraj. Po wielu godzinach okupowania
poczekalni jednego z oddziałów szpitalnych prawdopodobnie trafnie
nazwano bolączkę i przepisano leki. Mam nadzieję, że medykamenty
okażą się pomocne, a ja jeszcze długo nie będę zmuszona
korzystać z pomocy naszej służby zdrowia.
Wydarzenia
ostatnich dni, rozgaszczająca się na dobre jesień i pewnie
jeszcze parę innych rzeczy, znacznie pogorszyły mój nastrój.
Włączyłam nadwrażliwość na wszystko. Bezczelne kłamstwa
ludzi, które naprawdę nie wiem czemu mają służyć, doprowadzają
mnie do szewskiej pasji. Nie umiem przejść obok tego obojętnie.
W tym nieciekawym okresie znacznie rozluźniły się moje relacje z
Arturem, wieloletnim kolegą. Nie można tak po prostu, bez słowa,
odejść !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz