W ubiegłym roku nawet przez chwilę nie myślałam, że covid na tak długo rozpanoszy się na całym świecie. Miałam naiwne przeświadczenie, że poszaleje i już. I wszystko wróci na stare tory. Będzie normalnie. Kiedy zachorowaliśmy z Konradem mnie osobiście uziemił w mieszkaniu na 3 tygodnie. Z trudem wytrzymałam tę izolację. Chorobę przeszliśmy raczej lekko, ale prawdopodobnie pozostawiła po sobie pamiątkę w postaci zmian na płucach. U Konrada już stwierdzone. Porzuciłam nadzieję, że czas covida szybko minie i od jakiegoś czasu uczę się żyć ze stałą obecnością jego coraz nowszych odmian. Oboje z Konradem staramy się być ostrożni i na spokojnie żyjemy w nowej normalności. Chodzimy do kina, jeździmy do teatru, zdarza nam się iść na zakupy do galerii handlowych. Po mieście często przemieszczam się środkami komunikacji miejskiej. Zalecenia zachowania dystansu słabo wyglądają w praktyce, ale mam wrażenie, że rzadko widzę w autobusach osoby kaszlące i zakatarzone. Maseczki często niedbale zasłaniają tylko usta, a ludzie młodzi w ogóle odpuszczają sobie ich noszenie. Internet, telewizja, prasa bombardują wiadomościami. Szczepmy się ! Szczepienia nie mają sensu ! Ograniczenia są wskazane ! Albo lepiej nie ! Moje zmęczenie materiału powoduje, że mam niską odporność na różnorodne zawirowania. Ubolewam na tym, że m.in. nie mam swojego końca świata, gdzie bez przeszkód mogłabym uciec i zaszyć się na bliżej nieokreślony czas.
Ktoś rezolutny wypowiedział się w internecie (i zapewne nie tylko tam), że w niedalekiej przyszłości emerytura będzie wypłacana w wysokości ok. 30% ostatnich zarobków. Urokliwie wytknął, że przez swoje życie zwyczajnego pracownika na etacie można było np. zainwestować w nieruchomości. Fakt. Ciekawe dlaczego o tym taki szary pracownik jak ja nie pomyślał ? Jest tyle różnych optymistycznych informacji, że nic tylko żyć... raczej krótko !