Tradycyjnie dzieje się w polityce - temat, na który nie lubię się wymądrzać, gdyż od dawna go nie zgłębiam. Obserwuję, słucham, staram się mieć swoje zdanie.
Nim zdążyłam posiedzieć sobie z boku życia pojawił się nr 1, czyli covid-19. To był dobry czas dla mnie, bo mogłam dłużej pobyć w domu. W pracy zmniejszyliśmy ilość godzin. Kina, teatry i życie towarzyskie zamarło. Oddawałam się więc pielęgnowaniu ziarna spokoju we mnie, które pojawiło się dzięki magicznej pigułce. Z niechęcią wracałam do tzw. częściowej normalności. Nowej/ jakby nie było. Miałam kontrolną wizytę u lekarza i otrzymałam nowe tabletki radości. Mój wewnętrzny spokój skulił się gdzieś we mnie, ale za to mam powera. Nie wiem co jest lepsze. Na kolejnej wizycie zapytam, czy możliwe jest by mieć i jedno, i drugie razem. Przez kilka dni nie przyjmowałam żadnych leków związanych z obniżonym nastrojem więc śmiało weszłam w ostrą polemikę z moim szefem. Od słowa do słowa rozmowa zeszła na to, że zapewne zechcę odejść od firmy. Noszę się z tym zamiarem od wielu lat. Ale wygoda i pewna ustabilizowana pozycja zawodowa skutecznie powstrzymywały mnie od takiego kroku. Chciałabym, ale boję się. Więc marudząc tkwię w tym czymś co od dawna nie daje mi praktycznie żadnej satysfakcji. Ponieważ w ferworze gorączkowej polemiki z szefem powiedziałam co myślę o pracy z nim zauważyłam, że na chwilę się zatrzymał. Wreszcie dotarło do niego, że można mieć dość tych kilku godzin dziennie spędzanych z nim w biurze. Zdziwił się, że nie jest idealny. Nie doszliśmy do porozumienia w 100%, ale ja coraz bardziej (!) wiem, że muszę iść dalej. Że pora puścić ten płot, którego tak się kurczowo trzymam. Atmosfera w biurze nieco się poprawiła. Mój boss pozbył się kija z tyłka i zaczął być milszy. A ja rozglądam się za zajęciem, które dało by mi radość zawodową i pieniądze na godziwe (fajne słowo, szczególnie w naszym kraju) życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz