Dziś ostatni dzień lata, brrrr....zimno. Pocieszające jest to, że wczoraj rozpoczął się sezon grzewczy w mojej wspólnocie, więc po powrocie do domu z ulgą zdejmuję ciepłą bluzę i skarpetki. Zasiadam w fotelu z kubkiem gorącej herbaty i strząsam z siebie smuteczki. Byłam zmuszona załatwić pewne sprawy więc wyruszyłam rano komunikacją miejską. Długi autobus z impetem podjechał na początek długaśnej zatoki przystankowej. Poruszam się raczej powoli, z pomocą jednej kuli. Najbliżej miałam przedostatnie drzwi pojazdu. Autobus był zatłoczony, ale udało mi się wejść i stać przy samych drzwiach. Dzięki operacji kolana i atrybutowi „nie w pełni sprawna jestem” zyskałam na niewidzialności. Siedząca młodzież niechętnie otaksowała mnie wzrokiem i....zniknęłam. Obawiałam się tej jazdy, pełnej gwałtownego hamowania i po chwili podobnego przyspieszania. Trzeba sprytnie lawirować na zatłoczonych ulicach miasta. Po kilku przystankach z ulgą wysiadłam, ale zniesmaczyła mnie taka postawa młodych ludzi. Mam wrażenie, że młodsze pokolenie coraz mniej ma w sobie empatii. Żyją bardziej w wirtualnej przestrzeni, a rzeczywiste relacje z ludźmi tracą na ważności, stają się zimne. Jakieś to takie nie moje.
Nucę więc razem z De Mono :
"Znowu zwykły dzień, nikt nie zmienił świata, tak naprawdę nikt nie naprawił nic. Znów kolejna data, bladoszary świt w autobusie ścisk :)) (...)
Może zwykły dzień, to nie koniec świata. Bo najważniejsze ze jesteśmy razem, mamy nasze sny. Przecież zwykły dzień dobrze się układa i w jego całym tym chaosie jestem ja i ty."